piątek, 21 grudnia 2012

Jak szczur na otwarcie kanału


Zajumane z MCK Lipno

Jak sobie myślę o Sierpcu, Rypnie i Lypsinie ;) to obija mi się między uszami słówko "kicz". I tak sobie myślę, że drewniane kiedyś, murowane potem, forma taka sama, materiał inny i już coś nie pasuje. Jeszcze by to tak na różowo, albo na niebiesko. A sto lat później najlepiej a'la dworek polski w ostrym różu.
No, a jak się patrzy na takie widokówki, jak ta powyżej to myślimy sobie "zabytki", szalenie cenne ujęcia :D Tylko, że budyneczki na tych zdjęciach mają czasami dziesięć, czasami piętnaście lat, a czasami rok. Teraz dziwią nas gminne widokówki z nową oczyszczalnią ścieków czy z budynkiem rektoratu lub Rubinkowa z lat 70. W końcu, czy to ładne? Czym tu się chwalić? Czy to trzeba pokazywać? A fe...
Spoglądając drugi raz na stare pocztówki, nagle przestaje to być czymś dziwnym... I nawet to, że wszyscy się prężą dumnie wystrojeni, jak stróż w Boże Ciało tudzież tytułowy szczur na otwarcie kanału. I na fejsbuku zdjęcia z golfiną po tuningu lub na tle nowej meblościanki też już nie dziwią.

Wesołych Świąt, nieco gruźlicznie, ale szczerze, drogim czytelnikom (całej ich szóstce) składam ja. Nieogar.

Zajumane z: Archiwum Państwowe w Łodzi, Wirtualna wystawka pocztówek, Archiwum Rodziny Biedermannów, sygn. 89, s. 123

piątek, 14 grudnia 2012

Poezja od metra

Michał, młody, obiecujący poeta jest człowiekiem wielu talentów, jednak biednym, jak to student. W ramach dobrosąsiedzkiej pomocy postanowiłam zareklamować jego nowatorską usługę pisania poezji na zamówienie, płatne za metr bieżący. Ceny godziwe, po znajomości może opuścić ;) Szanowny sąsiad zza ściany przepisuje również powieści, pisze opowiadania, teksty piosenek, kryminały i panegiryki oraz udziela korepetycji.
Ja zamówiłam sobie pracę u niego w dykcie. Dzieła przyznam się, nie czytałam. Jeśli ktoś życzy sobie kontakt do poety z przyjemnością podam.



Bo poezja to również rzemiosło, proszę Państwa, a za coś trzeba żyć :)

Ogłoszenie matrymonialne

Składam
ze śmiechu padam. Był taki Kuternoga, był... Fryzjerką była pani Karabinka (autentyk nazwisko).

"Słowo Pomorskie",R.8:1928, nr 100, s. 15.
Czernikowskie historie miłosne międzywojnia mają w sobie dużo wątków pieniężnych. Moja ulubiona historyjka jest związana z nagrobkiem w kącie dla wisielców, komunistów i bezbożników. Ona była niezbyt przystojna, on miał bajerę i potrzebował na bilet na statek do Ameryki. Chodził do niej, chodził, wszyscy myśleli, że będzie ślub, a on tylko chciał kasę pożyczyć i chodu. Ona pożyczyła, dowiedziała się o bilecie, zastrzeliła i siebie i jego (niekoniecznie w tej kolejności) w trzydziestym ósmym. Ona ma nagrobek w wisielczym kącie (jak kto chce to pokażę/zdjęcie wyślę, ale tu nazwiskami nie będę rzucać), gdzie ludzi "złych" chował ksiądz Zwierz, co bez pieniędzy nawet ubogich suchotniczek, które wróciły niemal w trumienkach z kieleckiego, nie chciał pogrzebać. A na pogrzeb zeszła się cała wieś...

Suchot można się było nabawić w kieleckiem, bo tam bida, aż piszczy i taaakie wąskie pola na rozpiętość ramion a na dwa kilometry dłuugie. I ciotunia tam pojechała na roboty do majątku, bo tu ciężko było i zapoznała kawalera niemłodego. Dwie córki mieli, on umarł na suchoty, one trzy wróciły w rodzinne strony, ale długo nie pożyły. Nic dziwnego, że gdy Nieogar zapoznał kawalera z kieleckiego, to babcia już mu strój do trumny szykowała... Ot i historyjka.

wtorek, 4 grudnia 2012

Wędrujący drób, czyli Szosa Chełmińska 71

Będzie to historia z piekła rodem, a właściwie kurnika, bowiem dzieckiem ze wsi jestem.


Rodzice moi, a właściwie ojciec, hodują drób. Dużo drobiu jak na hobbystę ;) Kaczki, kury (zielononóżki, brachmy, kochiny, brojlery, nioski), perlice, gęsi (kubańskie), bażanty raz na jakiś czas. Przestało się to podobać starym sąsiadom, którzy narzekają na hałas! Absurd, gdy rolnik z dziada pradziada skarży się, że kury mu za głośno gdaczą, a kogut pieje nad ranem. Cóż poradzić, "sajding" i polbruk ludziom szkodzi na głowę. Całe szczęście, że poniższy agresor nie wskoczył sąsiadowi na uszkodzoną budyniową elewacją głowę.


Podczas, gdy budyniowe domki kwitną w podtoruńskich wsiach, w samym Toruniu bida aż piszczy. Pruski mur wali się jak domy w Iraku. Dobrze, że chociaż nie płonie jak ciechocińskie pensjonaty. Poniżej takiż przykład, którego już nie ma, bo stał się ofiarą drogi, której jeszcze nikt nie buduje i coś mi się wydaje, że może nie powstać. Ale cóż... Szeryf Torunia lubi galerie handlowe i "inwestycje", więc trzeba z pokorą pochylić głowę i... wynosić z takich domów co się tylko da uratować.


Np. taką malutką ozdobę z werandy, którą widać niżej. Laubzegowe wycinanki są przedmiotem mojego zainteresowania już od jakiegoś czasu. Poszukiwałam ich przez tydzień w Obwodzie, co zaowocowało prezentacją dla urzędu powiatowego, który nas olał... Tak myślałam. Tymczasem dziś przyszła do mnie kartka pocztowa z Berlina z doklejoną karteczką z konferencji opisanej Tutaj. Ucieszyło mnie, że ktoś bądź wpadł na ten sam pomysł, bądź wysłuchał mojej propozycji uczynienia z sambijskich laubzegowych wycinanek znaku rozpoznawczego dla regionu. Tamtejsze wycinanki są niesamowite, gigantyczne, fantazyjne, zaskakujące :) występują na nich morskie potwory, koniki morskie, ptaki, smoki, kurki... podobno to wpływ kultury przybyszy z Mierzei Kurońskiej. W Toruniu zwierzątka, jak do tej pory znalazłam dwa, właśnie na Szosie Chełmińskiej 71.


Wiadomość o rozbiórce i bohaterskie działania sąsiada z Piątej strony spowodowały, że te dwie wycinanki ocalały z gruzowiska. Chętnych na nie było więcej, wobec czego sąsiad musiał bronić ich jak lew, podczas gdy ja tkwiłam w robocie. Szczęśliwie wszystko udało się wyśmienicie, poza kilkoma pomniejszymi wypadkami, ale o tym zamilczmy. Koguty pojechały do Gdańska, gdzie zostały poddane konserwacji (okazało się, że były pomalowane wcześniej, jak ozdoby w Ciechocinku). W przywracanie farby już się nie bawiliśmy, za to wykonano dwie kopie (razem kogutów zrobiło się sześć, dobrze, że się nie podziobały). Pod osłoną nocy przewiezione zostały przez dobre dusze do Torunia (wcześniej wędrowały wraz ze mną PKSem Toruń przy okazji wizyty w archiwum). Po stosownych odleżynach, zostały zamontowane w mojej wsi kochanej na werandzie zmontowanej przez pana z Golubia, który pruskie wzorce w zakresie drewna ma we krwi. Samą werandę stworzył spontanicznie w dwa dni przy okazji wymiany dachu, bo mu nie pasowało, że nad schodkami jest tak pusto. Z rozpędu jeszcze zrobił daszek na studni. Może to i dziwne, że pruski dach i koguty osiadły w Kongresówce, ale krytycy niech spróbują dokonać tego samego.



Gdy w doborowym towarzystwie opiliśmy zmianę nazwy domu na dom "Pod Kogutami" okazało się, że owe koguty są cosik cherlawe, bardziej podobne do znienawidzonych przez sąsiada perlic, więc domek znów się przemianował na "Pod Perlicami". Pasuje bardzo ta nazwa, bo perlice to zwierzęta żyjące w stadzie (i uciekające w stadzie ;)), a ozdoba domu jest podwójna. Faktem jest, że drzwi się u nas nie zamykają i oby nigdy nie nastąpił dzień, w którym nikt do niego nie zajrzy. W końcu człowiek też jest zwierzęciem stadnym.

Inności wszelakie:

Warto zajrzeć Tutaj, aby dowiedzieć się nieco o okolicy, oraz TU, żeby dowiedzieć się o samym budynku nr 71, jego wyburzeniu, znaleziskach i mieszkańcach. Pan Ryszard Kowalski jest nieocenionym źródłem historyjek i dzięki niemu również kilka dokumentów zaczęło mieć dla mnie jakiś sens.


Wypadałoby jeszcze dodać kilka faktów z życia domu przy Szosie Chełmińskiej 71. Powstał on 1899 roku z inicjatywy kowala Juliana Liedtke, który postawił również budynek kuźni z mieszkaniem i warsztatem stelmacha oraz jego własnym zakładem. Cały budynek, o dziwo, stoi do dziś i służy w podobnym celu, tyle, że nie podkuwa się tam koni, a naprawia konie bardziej mechaniczne i zmienia ogumienie. Budynek mieszkalny powstał w celu wynajmowania mieszkań lokatorom. Do każdego z mieszkań przynależała piwniczka pod budynkiem, jedno pomieszczenie w szajerku (posiadającym również 4 miejsca ustronne ;)).

Sam gospodarz domu sprytnym był człowiekiem, bowiem za pruskich czasów pisał świetnie po niemiecku, a za polskich - po polsku, a czasem zmieniało mu się przy tym nazwisko na Litke. Skąpił on w 1938 roku na remonty domu (w tym na remont elewacji frontowej), za co policja budowlana chciała wlepić mu mandat. Sam gospodarz tłumaczył, że:
"Wobec klęski bezrobocia, zwiedziony(?) zostałem przez mych lokatorów, którzy przez długi czas mieszkali nie płacąc komornego. Wzwiązku z tym powstały zaległości podatkowe, które obecnie spłacam (...) Kuźnia stoi zupełnie bezczynnie, a jedynym moim dochodem jest dochód z komornego, z którego płacę wszelkie podatki i opłaty, a prócz tego będąc w podeszłym wieku (70 przeszło) mam na utrzymaniu żonę i dwoje pełnoletnich (sic!) dzieci, które nie zarobkują."

Powojenni lokatorzy częściowo rekrutowali się spośród dawnych mieszkańców Szosy Chełmińskiej. Rodzina Ryszarda Kowalskiego miała przed wojną sklep rowerowy pod numerem 64, on sam spędził dzieciństwo pod numerem 71 właśnie. W 1945 roku dom, do którego wprowadzili się nowi lokatorzy posiadał instalację wodociągową, gazową i kanalizacyjną (przynajmniej na piśmie). W jednym z mieszkań po Niemcach pozostało: stół, 2 szafy, 2 kredensy, kuchnia gazowa, 2 łóżka z materacami, 2 szafki nocne, 1 szafa z drzwiami z lustrem, lustro wiszące, szafka z umywalnią, lampa wisząca. Po Niemcach nie została ani jedna kołdra, sweter czy poduszka.


W innych domach przy Chełmionce znajdowano, np. Legitymację Milicji Niepokalanej, zaproszenie na bal:


Ze specyficzną instrukcją obsługi w komunikacji z Polakami na tymże balu? A może z instrukcją obsługi statystycznego Niemca?



Dobranoc czytelnikom, bowiem jadę do stolicy i mam zamiar nie zaspać :)


niedziela, 25 listopada 2012

Płockie noce

Tylko tyle, z miasta, w którym spędziłam niemal miesiąc. Ładnie nocą, w dzień też. Polecam. I co najważniejsze - nie ma opłat za parkowanie na starówce! Może ciężko znaleźć miejsce w dni powszednie koło urzędów, ale mimo wszystko, miły gest ze strony władz... W Toruniu tego nie doczekamy. Wiem, że fotki z ręki, ale oddają atmosferę miasta, którą chciałam się z czytelnikami (całą ich szóstką) podzielić.






piątek, 16 listopada 2012

Parsiuka zostawili i uciekli :)

Z doniesień pogranicznych. Najstarsza wzmianka o przemycie czy nielegalnym przekraczaniu pruskiej granicy, jaką znalazłam. Może oni byli pierwsi w szwarcowaniu przez kordon?

Jest to coś w rodzaju listu gończego. Pisownię uwspółcześniłam gdzie się dało.


Wzywa niewiadomych z imienia i nazwiska oraz z miejsca pobytu dwóch właścicieli jednego płaszcza starego z sukna pakłaku, jednej pary trzewików nowych, jednej świni i jednych sanek małych. –Którzy z wspomnionemi obiektami usiłowali drogą manowcową przez Rzekę Drwęcę przebyć granicę kraju tutejszego; ażeby w przeciągu tygodni czterech od daty niniejszego stawili się osobiście w Komorze Celnej pogranicznej Lubicz, do tłumaczenia się dla czego drogą manowcową zamierzyli granicę przebyć potajemnie bez meldowania się Urzędom pogranicznym Celnym i co ich powoodwało do odstąpienia swych własnosci. –Ostrzega onych przytem: że ieżeli w oznaczonym czasie nie zgłoszą się i tłumaczenia w tej mierze z siebie nie uczynią; natenczas rzeczona ich własnosć jako niemająca właściciela, uważaną i na rzecz skarbu; ze względu popełnionej defraudacji Cła wychodowego od świni; skonfiskowana będzie; wzywa także Komisja Wojewódzka każdego ktoby o wspomnioninych właścicielach i o ich miejscu zamieszkania mógł mieć wiadomość, iżby o tem Komisji Wojewódzkiej doniósł, w nagrodę czego otrzyma pewną kwotę pieniężną z zasądzić się mającej w tej sprawie części denuncjacyjnej,

Płock, dnia 24 Lutego 1821 Kobyliński, prezes Kóskowski; S. j. „

Dziennik Urzędowy Województwa Płockiego, nr 232 z 3 Marca 1821, s. 1753-1754.

czwartek, 8 listopada 2012

Dlaczego żony nie powinny być pijaczkami?

Świetne historyjki można czasami znaleźć w archiwum. Można się również nabawić przeziębienia i alergii, ale to nie wszędzie ;)

Komora celna w Pepłówku do Rządu Gubernialnego Płockiego o zezwolenie na tymczasową podmianę... plombierzy. Czyli panów plombujących towary na komorze, coby nikt na cle nie fałszował. Plombierz z Pepłówka (litościwie pomijam jego personalia) miał pewien problem natury rodzinnej, który znakomicie utrudniał mu pracę.
" mając siły stargane w służbie wojskowej, a obok tego bedąc kulawym, nie może należycie wykonywać teraźniejszych obowiązków służbowych, zwłaszcza przy ważeniu towarów i przy użyciu machiny do cechowania cukru, tudzież, że żona jego nałogowa pijaczka, którą mieści się w jednym domu Skarbowym razem z innymi oficyjalistami komory, staje sie przyczyną rozlicznych zaburzeń (przez ż, przekreślone na rz) dniem i nocą, zkąd wynikła obawa, aby jeszcze jej nieostrożność w domu służbowym drewnianym pożar niewybuchnął

Przeniesiono uroczą parę około 1841 roku do Zielunia,"gdzie nie ma domów Rządowych ani maszyny do cechowania Cukru".

Niestety, władze upomniały naczelników Komór i nakazały dość szybko powrót urzędnika do macierzystej jednostki.

APP, Komisja Wojewódzka i Rząd Gubernialny Płocki, sygn. 307.

czwartek, 25 października 2012

Blog przymusowo literacki?

Rozpoczęłam pisanie posta o wędrówce kogutów, już miałam ją zilustrować pewnym pokaźnym okazem, gdy... Blogger poinformował mnie o ostatecznym wyczerpaniu miejsca na Picasie. I cóż ja mam na takie dictum acerbum? Dopóki nie zdecyduję się na usunięcie części zdjęć będzie literacko/tekstowo, choć nie od tego ów blog. Swoją drogą ciekawe dyskusje toczą się ostatnimi czasy na sieci, ciekawe ;)

Z ciekawostek ze świata roślin i zwierząt. Cytat o gwarze, który dla mnie świadczy o zupełnym niezrozumieniu realiów wsi polskiej u autora poniższej informacji prasowej:
"Z gwary ludowej. W Warszawie sądził 11 marca sąd okręgowy bandę Graczyka, która była niegdyś postrachem okolic Piotrkowa a w r. 1879 pochwyconą została z powodu napadu na plebanią we wsi Waliszewie. Śledztwo ciągnęło się przez 2 lata dla tego, że herszt bandy Walenty Graczyk zbiegł z więzienia. Sprawa Graczyka przedstawiała także niemało interesu dla filologów. Obwinieni i świadkowie, dzieci ludu z bardzo małym wyjątkiem, mówili swą prostą, często obrazową i często niezrozumiałą dla otaczających mową, z której kilka próbek umieszczamy. Jeden ze świadków mówi: "Siedziałem na progu i jadłem moją porcyą, co mi Pan Jezus dał, a żona ugotowała". Inny, chcąc powiedzieć, że wydawało mu się, iż ludzie, których widział, byli podejrzani, powiada: "Ochapiało mi się, że to ludzie szubrane". Inny znowu, określając czas, używa malowniczego wyrażenia: "Kiej (kiedy) się zorze przewaliły z północka". Jankowski podług zeznań jednego ze świadków odgrażał się w karczmie księdzu, mówiąc: "Kiej chcę, to mu będę przyczyną dobrą". Obrażona Radziszewska, gospodyni księdza, że jeden z podsądnych, zwracając się do niej powiedział "ty", z oburzeniem woła: "Cóż ty mi masz mówić, a bo Ty mi dałeś we worek, czy co? cóż masz mi tykać?" Inny mówi, że gdy usłyszał hałas koło plebanii, sądził, że proboszcz złapał kogoś przy sianie "i tam gwarantuje". Takich wyrażeń jak "kuń stojał i coś ziar", "wzięni sie i pośli", "wygnaliśwa woły świtaniem, a bez trzy składy od pola stojał cłek jakijś 'w leciu'" itp. itd. było bez liku. Najzabawniej jednak nazywali wszyscy rewolwer, którego nikt, literalnie, nikt włąściwie nie nazwał. Chrzcono go: lelewer, leliwer, rebelber, lilewer, liweder, wreszcie welwewer, ale ani razu rewolwer. (...)"

"Gazeta Toruńska" 1881, R. 15, nr 65, s. 4.

A pozatym to: "A wej bułam dzisiej w łarchiwum, zmorzłam jak pies. W łarchiwum stojały jinwentarze, to je wzienam wedle tego coby pospisywać, a łarchiwista cuś babulił pod nosem, ni można było zrozumić."

sobota, 13 października 2012

Kolejna zajawka :)

Bez zagadki.
Murowane Kuryłowce. Kiedyś pałac, teraz szpital-senatorium dla dzieci.
Ukraińska mentalność: "(powiedziane z radością i dumą w głosie) W zeszłym roku w końcu wymieniliśmy wszystkie okna i drzwi".

Barbarzyństwo. Ale jakie swojskie.


Jeju jak tam ładnie było. A jak wysoko!


Ale o tym potem.

wtorek, 2 października 2012

Zajawka

I zagadka.

Dlaczego ziemniaki? Gdzie, jak, dlaczego? :)

Jest to początek relacji internacjonalnej ;)

Dla zwycięzcy przewidziany prezent z Ukrainy.

środa, 5 września 2012

Malborg

U nas się nie mówi Malbork. To dziwne takie. Rodzinę mam w Malborgu w końcu. Mieszka tam siostra mojej cioci z Łodzi, czyli córka brata mojego pradziadka. W Gardeji pochowany jest mój prapradziadek, który zawędrował tam wraz z drugą żoną swojego syna. Mieli adoptowaną córkę, Monikę. Monika była...

No cóż, od tego momentu nie nadaje się w naszej rodzinie dziewczynkom tego imienia. To przynosi pecha.

Już o Malborku pisałam i jego "delikatnym" problemem z pamiętaniem czegokolwiek w sposób nie uwłaczający inteligencji i historii. Niestety, z roku na rok obserwuję pogarszanie się stanu pacjenta. Jakieś stowarzyszenie czy inna fundacja chce odbudować posąg Madonny Malborskiej tj. straszliwie szpetnego karakana pokrytego mozaiką.



OK, dzieło sztuki. Ale jak pisał propagandysta Wańkowicz:

"Z daleka już wita nas prastara, wysoka na 25 stóp figura Matki Boskiej, polichromowana stiukowa rzeźba, wykładana kawałkami szkła i napuszczona różnymi kolorowymi pastami - niesamowita. Ten idol już w 1410 r. płoszył wojowników Jagiełły. Według Niemców jest to keine weibliche Madonna, według Polaków, że zacytuję Srokowskiego "po prostu potwór, rodzaj szyldu bojowego, wystawionego ponad mury zamczyska"

Źródło: starymalbork.blogspot.com.

Propaganda czy nie, jednak zgadzała się raczej z przekonaniem większości. Dodam, że opublikowanych ocen tego typu było więcej. Ale się odbudowuje, bo Matka Boska jest nasza. Odbudują, będzie gdzie majowe odprawiać. Choroba postępuje, są place imienia pierwszych powojennych burmistrzów, są i pyskówki na forach, dobre, bo polskie.

Ale...
Historia jednak kończy się na cmentarzu, o którym już kiedyś pisałam. Św. Jerzy wraca jak bumerang.




Stację dializ rozumiem, rozumiem, że tablica w krzakach (troszkę lepiej), ale ogrodzenia z nagrobków nie zrozumiem. Jeszcze bardziej nie rozumiem i nie zrozumiem tego:




Pierwsze dwa to grzech przeciwko człowiekowi, ostatnie - przeciwko dobremu gustowi. A nie ufam ludziom co go nie mają... To powinno być karalne. Całe szczęście, że ocalałe resztki dawnego miasteczka są śliczne.






W tym pierwszym domu mógłby zamieszkać człowiek-dwie twarze.

Wrócę do Malborka. Jeszcze mi zostało jedno śliczne osiedle do obcykania. Nie rozumiem zupełnie, jak można chcieć zwiedzać zamek, skoro dużo bardziej autentyczna historia wychyla się zza winkla :)

środa, 29 sierpnia 2012

Chętni do pracy poszukiwani. Cmentarz na Słońsku czeka

Już w ten weekend 1 i 2 września, zamiast płakać nad zakończonymi wakacjami wracamy do ciężkiej pracy na Słońsku. W chwili obecnej, choć termin wydaje się perfekcyjny cierpimy na ogromny niedobór wolontariuszy. Wygląda na to, że będziemy pracowali w pięcioosobowej grupie, co oznacza, że w 2 dni każde z nas powinno postawić i skleić 10 nagrobków. Ta śmiertelna statystyka zniechęca i przygniata, dlatego apeluję o pomoc.

Czeka nas mocno samotne dziabu dziabu bez widoku na sukces :(




Oferujemy:
-nocleg
-wyżywienie
-sprzęt do pracy (w stanie znacznego zużycia, ale się nada jeszcze na ten raz)
-zaświadczenie o wolontariacie

Co czeka:
-dużo ciężkiej pracy
-jeszcze więcej śmiechu
-pyszne jedzenie
-dansing wieczorem i poszukiwanie Maxi Kaza po Ciechocinku
-wieczorne wędrówki szlakiem opuszczonych drewnianych domostw i pensjonatów

Pomocy!

Żeby do nas dołączyć wystarczy zameldować się tu, napisać na projekttaktrzeba@wp.pl lub po prostu stawić się na cmentarzu o 9.00 w sobotę.









poniedziałek, 27 sierpnia 2012

CiAchocinek

Ale tylko jeden raz...
Nie jest ze mnie żaden Maxi Kaz, bo do Ciechocinka wracam już za tydzień.
Co za miasteczko!
Co za oryginalne podejście do komunikacji!
Gdy pierwszy raz podjechaliśmy na cmentarz w Słońsku, kolega stwierdził, że przecież wrócę bez mapy, bo drogę znam. Mylił się, bowiem większość ulic w mieście dansingów i solanek jest JEDNOKIERUNKOWA. Porzućcie nadzieje, Wy,którzy tam wjeżdżacie. A najlepiej z nadzieją i samochód gdzieś na rogatkach ;)
Uderzająca niechęć małomiasteczkowej Polski do drewnianej zabudowy jest widoczna i tutaj. Zdenerwowanie w Ciachocinku wywołują również starsze budynki - niekoniecznie drewniane. Miasteczko zarabia na najczęściej już niemłodych kuracjuszach, ale nie nauczyło to nikogo miłości do tego, co starsze niż pierwsza seria VW Golfa.

Stare hotele i pensjonaty w Ciechocinku palą się za to jak ostatnio magazyny w Wólce Kosowskiej. Palący problem miasta, do którego rozwiązania nikt się nie pali. Szkoda, bo podobno w drewnianych domach lepiej się śpi i szybciej zdrowieje. Proszę o uwagi co do obecnej szerokości bloga i wyświetlania zdjęć - nadal tasiemcowo, ale trochę inaczej.