niedziela, 28 kwietnia 2013

Historyjki za 3 euro

Nic tak nie poprawia humoru kobiecie, jak zakupy. Nie wiem czy jest to naukowo udowodnione, ale. Nieogar miał doła, więc po trasie na Uni, na ksero wpadł na pchli targ. A tam cały karton niechcianych historii. Trzeba było szybko, a dokładnie zebrany materiał przebierać. Szczęśliwie pochodził chyba tylko z dwóch albumów.
Najsamprzód historyjki pojedyncze o życiu. Znaczy się, bez dalszego ciągu.

Koń by się uśmiał. To zdjęcie miało być na końcu, skoro lecimy historyjkami z życia, ale nie mogłam się powstrzymać.



Polecam powiększyć. Koń wcina kwiatki, które dostało małżeństwo na pewnie srebrne gody. Szybka reakcja pani w ołówkowej spódnicy nie uratowała jednak zdjęcia. Można jedynie stwierdzić, że czas akcji - gdzieś po wojnie, miejsce akcji - wieś. Moim zdaniem wszystkie rodzinne zdjęcia powinny być tak wesołe. Powaga szkodzi na żołądek.
Ktoś doda więcej?

Cud narodzin. Tylko co robi ta pani?



Prześliczne, takie malarskie. Wykonano je w październiku 1929. Jeśli dobrze rozumiem podpis to dziecię ma 3 miesiące.

Pierwszy dzień w szkole.



Podpisano: "Na pamiątkę pierwszego wyjścia do szkoły Gretki, 3 Kwietnia 1916 mojemu kochanemu dobremu skarbowi 17 kwietnia 1916." Śliczna jest ta dziewczynka i ze wszystkich zdjęć z pierwszego dnia szkoły miała najbardziej wypasioną tubkę ze słodyczami i najfajniejszy fartuszek. Ma też bransoletkę i łańcuszek z czymś, ale to nic - bo ma śliczną twarz i zawadiacki kapelusik! Piękne :)

Niech żyje bal!



Panie niekoniecznie piękne, ale w pięknych sukniach, pan z petem, ale za to z jaką pewnością siebie patrzy w obiektyw. Po prostu James Bond... Wszystko jest możliwe, bo zdjęcie jest z Gdańska. Firma Sönnke, Długi Rynek 23. Potem jest takie coś "Eing. Röperg."- czy ktoś wie co to znaczy? Imię i nazwisko? Jakiś skrót? Ja po niemiecku to tak sobie ze skrótami...

Były narodziny, musi być i śmierć.



Podpis na odwrocie:
"Moja kochana złota córeczko! Gratulujemy Ci bardzo serdecznie z powodu Twoich urodzin, życzymy Ci żebyś przeżyła je w zdrowiu. Załączam grób mojego drogiego męża, zrobiony przeze mnie. Jeszcze raz życzymy Ci z całego serca wszystkiego dobrego, twoja siostra, Szwagier i Bratanica Aneczka."
I w tym momencie, brawa dla mamusi, że wykazała się takim dobrym wyczuciem, że córkę obdarzyła zdjęciem mogiły...
I jeszcze jedno pytanie. Gdzie jest krzyż?

Takie rzeczy ktoś na śmietnik wyrzuca.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Najciemniej pod latarnią, czyli czy Niemcy nie mogliby być bardziej religijni?







Piękny późnoromański kościółek, koło akademika, no rzut beretem. A jaki cmentarzyk ma piękny, romantyczny zarośnięty po prostu łał.
Otwarty dwie godziny dziennie od 15 do 17... Furta cmentarna toże :( Czyżbym miała go nie zobaczyć w środku? Mszy już się tam nie odprawia, a ja w tych godzinach matrix w archiwum poznaję w trybie tekstowym.

sobota, 20 kwietnia 2013

Zagadka!

Jeszcze parę zagadek. Co to je i z czym się je. Kto odgadnie obydwa, dostanie paczkę żelków Haribo (smak do wyboru) Do odbioru we wskazanym przeze mnie terminie.


Jak ktoś zna moje przypowiastki weselne, to może skojarzyć co to jest :)


Co to jest?

Muzeum Techniki. Nasi tu byli!

Troszkę zmienimy konwencję, teraz będzie z podkładem muzycznym, bo bez niego nie da się żyć. W słuchawkach musi być jakiś informacja podprogowa. U mnie brzmi "wdech, wydech, nie zapomnij" ;)



Kolejny z bolly item-songów, który dzieje się podczas święta Holi. Holi to taki indyjski śmigus-dyngus, przypada podobnie jak nasza Wielkanoc, wiosną, tylko, że zamiast wody, w Indiach towarzystwo sypie się i maże kolorowymi proszkami i kolorową wodą. Zaczynają ubrani na biało, kończą brudnokolorowi. Ja to kiedyś zobaczę. Chwilowo przy tym kawałku świetnie się biega po kampusie, bo jest rozwlekły i kawałek, i miasteczko uniwersyteckie: na zajęcia, do biura erasmusów, z biura do biblioteki, a z biblioteki do głównego budynku, bo tam się da coś zeskanować, a potem na autobus, o! nie przyjechał, to parę przystanków na piechotę (nie mam cierpliwości). I taką trasę parę razy w ciągu dnia :) Z takim paliwem w uszach, to sama przyjemność :)

A, że nasi tu byli, to mam dowody.

Bileciki, ewidentnie nasze.


Lokomotywa, w najcięższym stanie, też nasza. Logo PKP dumnie wisi.


Taż sama z innej perspektywy.


Most w Czczewie.





Zegar z dworca głównego we Wrocławiu, na zdjęciu na czerwono.


I oryginał.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Z innej beczki. Cholera w 1873 roku

"Mijając Toruń wspominali starzy oryle rok 1873, kiedy to był zarobek niebywały, jeno ta była chybka, że "kolera nie śpasowała". Co rana widać było na tratwach, jak budy po nieboszczykach zapalano wraz z jego ubogimi bagażami, zrzucano do Wisły, a zmarłych wywożono na ląd, gdzie ich nad brzegiem, gdzie wypadło zakopywali. "Pamiętam to dobrze - mówił jeden oryl - ja też wtedy zaszwankował. Zakroiło mię coś straszecznie na kutrzobach i rebekowałem na oba sposoby, że niech ręka boska broni. Wywieziono mię na ląda, tu oto pod kępą przy "Turoniu" i jęcząc, czekałem albo śmierci albo jakiego zmiłowania bożego. Rano nadeszła jakaś litościwa kobiecina z miasta, a widząc, że ze mną źle, przyniosła mi gorącej mięty pieprzowej. Doczyniła mi do tego "pornego haraku" i już mię wtedy nie tak brało za boskie poszycie. Gdym się mało wiele skrzepił, zabrała mię ta kobiecina do swego domu, a byłem obdarty, brudny i gady u oryla nie są nowiną. Wszak wieta, waje, że wesz orylska, gdy sobie tak południaczkiem wyjdzie na tratwę dla spaceru, to się nie bardzo wrony boi, i wrona się musi dość nauwijać, zanim ją zatermosi. A jednak ta złota kobieta nie uważała na to nic, ale mię wropaliła pod bieluśką pościel, a potem poszła po te cholerne leki do miasta i co moment dawała mi je na cukrze. A gdym jej powiedział, żem żonaty i mam na Woli Gręboszowskiej kobietę z trojgiem dzieci, to biedne babsko lutowało ich serdecznie. A koło mnie tak skakała niby rodzona żona, i takem ci ledwo z pod łopaty grubarzowi uciekł."




No worries, pocztówka zajumana z Internetu.

Mam sprechpartnera z Tandemu :D Łoho! Opłaca się z Rosjanami trzymać sztamę.

piątek, 12 kwietnia 2013

Trochu o miłości...

Oto książka, z którą chyba się przez jakiś czas nie rozstanę, chociaż będę musiała ją przed powrotem oddać właścicielowi (dzięki mu wielkie). Odwiedziłam już cztery cmentarze z kilkudziesięciu wymienionych w przewodniku. Pierwszy z nich to cmentarzyk na Mariendorfie, bo to zaraz za wiaduktem z porzuconymi przyczepkami, czyli cmentarz gminy ewangelickiej Lichtenrade. Naprzeciwko kaplicy znajduje się pomnik bohaterów dwóch wojen światowych, który ufunfowano w 1925 roku (firma Lutz und Miesfeld). U jego stóp znajdują się groby ofiar wojny. Z osób słynnych ino Max Gülstorff i Paul Fechter. Ten drugi zresztą urodzony w Elblągu :) Cmentarzyk zrobił na mnie bardzo miłe, solidne i niemieckie wrażenie. Kwiatki, które zastąpiły strzechę i bociany na blogu z tegoż cmentarza pochodzą. Kradnę kwiaty z cmentarzy w pewnym stopniu.

P.S. A wiedzą czytelnicy, że słynny psycholog i seksuolog Magnus Hirschfeld urodził się w Koszalinie?








Brama poniżej to wejście do cmentarza Trójcy Świętej nr III, na którym spoczywa UM, z paru postów w dół. Nic ciekawego na nim nie odnotowałam, niestety. Cmentarzyk obok również nie prezentował się zbyt okazale :(



Na koniec ciekawostka. Martin-Luther Gedächtniskirche, zwany czasem Nazi-Kirche. Zbudowany w latach 1933-1935, lubiany i odwiedzany przez ludzi z czarną gapą i hakenkreuzem, chociaż programowo ich stosunek względem religii winien był być ambiwalentny. Taka ciekawostka, że trzeba było wieżę skrócić, bo lotnisko jest za blisko. Zdjęć z wnętrza jeszcze nie posiadam i nie wiem, czy mi się uda je zdobyć, bo dziadostwo remontują. W środku ma się przeplatać symbolika chrześcijańska z nazistowską. Ciekawy ten Berlin, oj ciekawy. Kawałeczek dalej jest osiedle wypędzonych. Ale bynajmniej nie zostało zbudowane po II wojnie, jeno w 1926... Ale o tym, może innym razem.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Trochu o kolorach

Nieogar se łazi po Berlinie, a właściwie kręci, bo już Ringbahnem jechał :) Wpadł też dwa razy na Pankow i zrobił wielkie oczy, bo ładnie. Za drugim razem na Pankow było ciekawiej. Cztery osoby opowiadały sobie o tym, w jak dziwny sposób pokazywana jest przeszłość w pewnych obcych krajach. W tych krajach obcych szalenie są muzea ludobójstwa, pomniki pamięci, muzea terroru i jakoś tak płynnie przechodzi się od okupacji niemieckiej do komunistycznego reżimu. Stawia się tam między czerwonym i brunatnym znak równości. Oczywiście z pominięciem zagłady Żydów, bo jak to tak. O Nich pamiętać nie wypada, bo to wstyd. Chociaż liczby krzyczą, że jeden kolor drugiemu (poza Rosją oczywiście) nierówny, to jakoś tak...

Jest coś takiego, jak kolory podstawowe, prawda? Są trzy. Gdzieś dawno, przed wojną panowała równowaga w przyrodzie i kolory ładnie mieszały się, łącząc się w ciekawe, ale swojskie konfiguracje. My o tym nie wiemy, bo wiedzieć nie możemy. Ten świat utrwalony został tylko na czarno-białych zdjęciach. Oczywiście, z rzadka te zdjęcia były kolorowe. Niestety, ówczesne klisze nie oddają tamtego barwnego świata dokładnie, wszystko pokrywając brązową patyną.

Przyszła wojna, bo jeden szalony malarz postanowił, że zniszczy jeden z bardzo podstawowych kolorów. Zrobił to bardzo skutecznie. Świat zrobił się dziwny...


A potem przyszła komuna i tylko poszarzyła świat, zabijając tych, co jeszcze mieli odwagę mieć trochę koloru, albo po prostu nie umieli bez wyraźnych barw żyć.




W takim właśnie świecie żyjemy. Już się go nie da pokolorować.

Koniec bajki.

środa, 10 kwietnia 2013

Porzucone

Niedaleko akademika, na wiadukcie kolejowym występuje niezrozumiałe dla mnie zjawisko, a mianowicie epidemia opuszczonych przyczep samochodowych. Czy mógłby mnie ktoś kompetentny oświecić, warum? Może do pewnych stref miasta nie można z nimi wjeżdżać? Wygląda jednak malowniczo.



Epidemia porzuconych rowerów już mnie nie dziwi. Samorząd mojego akademika raz w roku zbiera porzucone przed wejściem rowery i sprzedaje na aukcji. Ceny kształtują się na poziomie 1-2 euro :P Czyżby pomysł na biznes?


poniedziałek, 8 kwietnia 2013