wtorek, 9 sierpnia 2011

Widoczek z Jeny...

W związku z tym, że obiecałam niektórym 'relację' z mojego pobytu w Jenie (gdzie głównie oglądałam podłogę w bibliotece, gdzie pieczołowicie fotografowałam książki, o których u nas można tylko pomarzyć), zamieszczam raczej impresje, nie relację stamtąd.

Więc taki miałam raz widok z okna. Ładny, prawda? A nic się nie paliło. Wokół góóóry. Strome, skaliste, ale niezbyt zwaliste. Nie przytłaczało.


Z racji tego, że byłam na kursie, odczuwałam szalony pęd do wiedzy. Tak samo jak kolega z ławki Abdulrahman. Wobec tego z kilku spinaczy i śmieci stworzyliśmy 'toto'- dla niektórych kaczka, dla innych orzeł. Dla mnie symbol sympatii polsko-jordańskiej :P


...który przeżywał różne wzloty i upadki w zdobywaniu kwalifikacji językowych (czyli jak poprawnie wymawiać nazwiska: Schiller i Goethe, bo głównie o tym był ten kurs).


Nie nie, to nie Władca Pierścieni: Dwie Wieże. Krajobraz miasta zdominowany był przez Jena Turm, zwaną przez mieszkańców Keksrolle (paczka ciastek-markizów) - budowlę oczywiście z czasów NRD, postawioną w miejsce wyburzonego kwartału starego miasta. Tak, tak, wyburzono nieco mniej jak hektar starówki, by postawić to coś. Miało mieć towarzyszki i towarzyszy (jak to w NRD), ale zabrakło pieniędzy i ustroju, więc pusty plac jest dziś parkingiem. U stóp wieży jest za to Deichmann, Subway itp itd... Wieża po prawej to kościół, do którego nie udało się mi wejść (bo w remoncie). W trakcie naszego pobytu ktoś oblał jego drzwi czerwoną farbą. nie wiadomo dlaczemu.


Mieszkaliśmy za to w dzielnicy zupełnie swojsko wyglądającej - same bloki. Różniła się jednak fontanną, która przy pięknej pogodzie zmieniała się w coś w rodzaju zastępstwa za jezioro/basen. Mamy siedziały na kamiennych ławeczkach, pilnując jak bawią się pociechy. Pociechy udawały, że są na plaży i rozkładały koło fontanny ręczniczki (miały też swoje "zestawiki" plażowe). Sweeet. Szkoda tylko, że woda brudna.

A to już widoczek zupełnie codzienny... Daawno nie widziałam tylu podpitych, pijących na ulicy czy po prostu pijanych ludzi. Zapomniałam zupełnie, że w innych krajach można alkohol piwo w miejscach publicznych. Ten pan był sympatyczny i karmił markizami u podnóża Keksrolle gołębie (z ręki) i wróbelki (które zwiały na mój widok, więc ich nie widać).

Chwilowo tyle. Ciąg dalszy nastąpi. Będzie jakby to było coś niezwykłego - o cmentarzach. Nieco przewrotnie będzie i nieco smutno.