niedziela, 17 lutego 2019

Dla takich bohaterów czasu brak. A piesi giną...

A ten tekst się nie zmieścił do gazety, bo emocji za dużo. 

Ludzie, którzy potrafią ratować życie i tego na co dzień dokonują zazwyczaj otoczeni są szacunkiem. Policjanci, strażacy, lekarze, bohaterowie z przypadku, którzy znaleźli się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Urzędnicy, a nawet prezydent, znajdują dla nich czas pomimo napiętych grafików i obłożenia pracą. Ale nie dla wszystkich. W Toruniu mieszka emerytowany architekt, który w Wielkiej Brytanii nauczył się ratować ludzkie życie w sposób dużo mniej spektakularny. Próbuje uczyć nas o tym, jak budować drogi w taki sposób, żeby już nikt nigdy na nich nie zginął. Chce się tą wiedzą dzielić, ale dla niego nikt z włodarzy nie znajduje czasu. Wręcz odbiera mu się głos…
Powiecie Państwo, że przecież w zawinił kierowca. Młody, 26-letni, bo w BMW, bo głupi, bo jechał za szybko, bo myślał, że jest królem szos. To wszystko pewnie i  prawda, ale śmiem wątpić, czy taka osoba w ogóle może za cokolwiek ponosić odpowiedzialność w stu procentach. Powiecie Państwo, że powinien ponieść karę za głupotę i brawurę. Nazwiecie “mordercą”.  Ale czy można młodego człowieka ukształtowanego przez kulturę pt. “Szybcy i wściekli” całkowicie obciążyć winą za wypadek? Skąd tacy młodzi kierowcy mają czerpać wzorce? Tata po piwku wsiada za kierownicę i mówi, że nic mu nie będzie, wujek mówi, że jeździ “szybko ale bezpiecznie”, kolegom imponuje palenie gumy i jazda w siedmiu w małym oplu. Kto powinien być mądrzejszy? Czy możemy oczekiwać od młodego kierowcy, że jest w stanie udźwignąć tą odpowiedzialność? Czy nie powinno się jej podzielić na tego, kto zarządza drogami w mieście? Tego, kto drogę zbudował tak, że pieszy jest na niej niechroniony, a auto jest w stanie rozpędzić się powyżej 120 km/h.
Jest taki eksperyment psychologiczny, polegający na zamykaniu dziecka sam na sam z porcją słodyczy na parę godzin. Dzieci, które oprą się pokusie mają być w przyszłości lepszymi obywatelami: odpowiedzialnymi, oszczędnymi, nie oddającymi się nałogom. Te, które zjedzą ciastko lub cukierka w życiu poradzą sobie dużo gorzej. Problem polega na tym, że większość z nas po paru godzinach czekania zje cukierka i ulega pokusom. Czy to czyni z nas złodziei, a co gorsza morderców?
Z kierowcami w mieście jest jak z dzieckiem i cukierkiem. Przeogromna większość, łącznie z prezydentem tego miasta doświadczy lub doświadczyła brawurowej jazdy swojej lub innych. Niemal każdy lubi sobie “depnąć” jak nikt nie widzi. Umiejętne zarządzanie drogami w mieście powinno polegać na tym, aby właśnie “depnąć” się nie dało, a błąd kierowcy nie skutkował śmiercią innych. Dobrze zbudowana i zarządzana ulica nie karze nikogo za popełnienie błędu. W Toruniu tak nie jest.
Rob Trapnell wie, jak to robić. Jest więc osobą, która potrafi ratować ludzkie życie. Bada ruch w mieście odkąd tu mieszka. Liczy przejeżdżające auta, analizuje mapy, prognozy ruchu i rysuje. Rysuje alternatywy, w których piesi nie muszą ginąć, a kierowcy gnić za kratami. Niestety, jego 34-stronnicowy raport na temat budowy kolejnego odcinka Trasy Średnicowej urzędnicy całkowicie zignorowali. Rob Trapnell zaprosił tych odpowiedzialnych za nasze drogi do siebie, żeby porozmawiać i podzielić się wiedzą. Miejski Zarząd Dróg zaproszenie “zepchnął” na Wydział Gospodarki Komunalnej. Z niego odpowiedzi ciągle brak. A piesi giną...

poniedziałek, 4 lutego 2019

W nowej wersji strony KOD, słowa krytyki się nie mieszczą ;)

Wrzucam tu tekst, który napisałam za namową Marka Krupeckiego (pełnego naiwnej nadziei) po spotkaniu o patriotyzmie w KOD. Finisz tego był taki, że teściowie się na mnie obrazili i reszta KODu chyba również, łącznie z tym, że wleciały mi na mailika hejterskie wiadomości :) Ale z perspektywy czasu widzę, że ten tekst nadal ma sens. Krytyka, natomiast na nowej stronie toruńskiego KODu się nie zmieściła, a szkoda. 



"Postępuj tak, byś człowieczeństwa tak w twej osobie,
jako też w osobie każdego innego używał zawsze zarazem jako celu,
nigdy tylko jako środka"
Immanuel Kant

Tydzień temu trafiłam, nieco spóźniona i nieco przypadkiem na debatę o patriotyzmie zorganizowaną przez toruński KOD. Żeby się umiejscowić w socjotopografii polskiej polityki, informuję: nie jestem sympatyczką tej organizacji. Odkąd pamiętam moje serce bije miarowo po lewej stronie. Z racji wieku i płci, nie zaliczam się do obrońców status quo rządów Platformy Obywatelskiej. Nie jestem też zwolenniczką PiS. Neoliberałów za to zaprzęgłabym do pracy w specjalnych strefach ekonomicznych i kazałabym im rodzić dzieci.
Doszłam jednak do takiego momentu w życiu, że najgorszym z koszmarów, jaki mi się śni, to powrót Platformy Obywatelskiej do władzy i koniec rządów „dobrej zmiany”. Dziwne? Jestem prekariuszką, osobą niepewną swego bytu, nie dającą państwu nic, nawet potomstwa. Do dnia swoich trzydziestych urodzin karmiłam się nadzieją, że przede mną jest jakakolwiek perspektywa zawodowa, że jeszcze będę „kimś”. Jestem kobietą, więc, paradoksalnie, pozostanę przy pracy fizycznej, na mikrą część etatu, z niepłatnymi nadgodzinami, niewykorzystanym urlopem, za to wśród ludzi, którzy żyją w rzeczywistości, co jest dla mnie bardzo cenne.
Takich, jak ja są tysiące w tym mieście, miliony w Polsce i w Europie. Prekariusze są wściekli. Wściekli na państwo, które ich opuściło, na gospodarkę, która ich potrzebuje, o ile może wyzyskać, na brak perspektyw, na życie na lotnych piaskach. Gdy spędzałam swój semestr na Freie Universität w Berlinie, chadzałam na wykłady o dwudziestoleciu międzywojennym w Niemczech. Wykłady miały być o Republice Weimarskiej, w rzeczywistości konsekwentnie omawiały przyczyny wybuchu II wojny światowej. Młodzi mężczyźni, naznaczeni wojną, inwalidzi, wracając do domów, nie znajdowali miejsca dla siebie. Czasami nie odnajdywali swoich rodzin, a najczęściej nie znajdowali pracy. Na każdym kroku można było spotkać żebrzących inwalidów wojennych. Weterani spadli w drabinie społecznej, bez perspektyw na lepsze jutro. Rozgoryczeni, radykalizowali się. Zatracali umiejętność dialogu, przystępując do ideologii, która im obiecywała najwięcej. Trzeba być ślepcem, by nie widzieć analogii i nie szukać kolejnych grup „opuszczonych” przez suwerena. Dla nas/nich każda zmiana jest/była lepsza niż jej brak.
Jesteśmy wściekli, co poradzić. Recepty pod tytułem „Zausz firmę”1, „zmień pracę, weź kredyt”, „możesz nawet sprzątać”, „zarobisz więcej na czarno”, „nam też było ciężko”, „trzeba było inne studia wybrać” denerwują nas raczej, niż motywują. Nie o to chodzi, lecz o zwykłą godność ludzką. O prawo do pójścia na zwolnienie w zagrożonej ciąży, o prawo do temperatury w pracy niższej niż 50 stopni, o założenie klimatyzatora w miejscu pracy zamiast płacenia regularnie mandatów (bo taniej zapłacić mandat 500 zł, niż kupić klimatyzator za 4500 zł), o zatrudnianie na jakąkolwiek umowę, o założenie windy/podnośnika dla niepełnosprawnych (po co, jest pracownik, sam wniesie wycieczkę dzieci na wózkach).
Na spotkaniu KODu spotkałam ludzi spełnionych. Na emeryturach, pracujących, przedsiębiorców, mikro-przedsiębiorców, profesorów i profesorki. Zebrało się grono z przeszłością w „S”, z przeszłością w polityce, publicystyce, nauce. Słowem ludzi, którzy stworzyli świat, w którym ja żyję, którzy współdecydowali o jego kształcie. Dyskusja była piękna, pełna wzniosłych słów, dopóki nie pojawił się zgrzyt. Trzy młode osoby, o poglądach diametralnie różnych od prezentowanych, próbowały zabrać głos. W wieku lat osiemnastu, trudno było oczekiwać po nich kunsztu oratorskiego i niebywałej trafności argumentów. Trudno było oczekiwać wspólnoty wartości. Słowem, Młodzież Wszechpolska. Butna, zadająca pytania czasami ad hoc, czasami ad vocem, niepewna, zagubiona, niezrozumiana i nie rozumiejąca. Było mi ogromnie przykro obserwować, jak sala zagotowała się od niechęci. Pojawiały się nawet okrzyki: „Zabrać im mikrofon!”. Były też nerwy, argumenty o dzieciach, doświadczeniu życiowym i poglądach osobistych. Wszystko płynęło w stronę niefortunnego końca. I popłynęło, pomimo mojej naiwnej prośby o policzenie do dziesięciu i ujrzenie w drugim człowieka.
Żyjemy w czasach wojny posko-polskiej pod flagą biało-czerwoną. Spolaryzowane społeczeństwo odsunęło się od siebie, grupy okopały się na swoich pozycjach i strzelają, nie patrząc, czy poprzedni pocisk trafił celu. Zatraciliśmy umiejętność dyskusji. Nie jestem ideałem, sama dyskutuję z finezją cepa na klepisku, gdy temat jest dla mnie osobiście ważny. Z perspektywy obserwatora widzi się jednak inaczej, więcej, więc staram się patrzeć i słuchać.
Mój ulubiony argument w takich dyskusjach brzmi: „Nie możesz tak myśleć”. Myśleć? W myśli mogę chcieć ugotować teściową w brzoskwiniach, a teścia w żurawinie. Dopóki nie wprowadzę moich kulinarnych fantazji w czyn, bądź nie będę innych do tego typu praktyk nakłaniać, nie robię nic złego. Kolejny: „Nie możesz tak mówić” - mówić mogę wszystko, dopóki nie nakłaniam do złego! Jak możemy mówić o obronie wolności, demokracji, o liberalnych wartościach, gdy zakazujemy komuś MYŚLEĆ w sposób nieprzystający do naszego? Gdy próbujemy kogoś UCISZYĆ? Czy lewicowo-liberalny światopogląd wygrał wojnę kulturową po to, by uczynić obce poglądy wstydliwymi, zakazanymi?
Czym miała być ta debata, jeśli nie spotkaniem z „obcym”? Czy popisem oratorskim prowadzącego i uczestników? Czy spotkaniem przytakujących sobie znajomych, którzy chóralnie podpowiadają sobie ulatujące słowa? Czy takie spotkania zmieniły cokolwiek, kiedykolwiek w historii? Czy Okrągły Stół był spotkaniem ludzi o jednakowych poglądach? PiS tak bulwersuje się faktem spożywania alkoholu podczas rozmów w Magdalence. Mnie to nie mierzi. By w drugim ujrzeć człowieka, a nie tarczę do strzelania, trzeba dopuścić do siebie myśl, że on, tak, jak ja ma rodzinę, zainteresowania, problemy i miewa czkawkę po alkoholu. Trzeba go poznać. Można i przy kieliszku. Czasami osłabia to ciosy. Ale czy we wspominanej przeze mnie sytuacji była konieczność strzelania do młodych z ostrej amunicji? Czy ktoś zapytał tych młodych ludzi dlaczego mają takie poglądy? Skąd wzięły się ich postawy, kto ukształtował ich umysły? I nareszcie, czy każdy wyborca PiS wycina drzewa na potęgę? Czy każdy piewca Żołnierzy Wyklętych bije żonę w zaciszu domowego ogniska? Czy każdy, kto cieszy się z 500+, jest osłem, który dał się przekupić?
My, prekariusze, jesteśmy wściekli. Szukamy zrozumienia i akceptacji w różnych grupach od prawa do lewa. Radykalizujemy się. KOD, w mojej opinii nie obroni żadnej demokracji, bo nie jest w stanie. Widzę, natomiast, ogromną szansę na to, żeby poprzez takie debaty i spotkania z „innym”, budować mosty i ugasić ten pożar, który trawi Polaków. W tym widzę zadanie dla KOD i szansę, by nie stał się „mentalnym gettem”. Jest to okazja do zrobienia czegoś dobrego, bez konieczności marznięcia pod Sejmem i kruszenia kopii na niedorostkach. Widzę też szansę w przyznaniu się do winy: „Spieprzyliśmy sprawę z tą wolnością. Wyrzuciliśmy i wyrzucamy za burtę zbyt wielu, by tonęli samotnie. Podzieliliśmy ludzi. Zrobimy wszystko, by to naprawić.”


Lektury obowiązkowe.

Niedawno zmarły prof. Zygmunt Bauman w materiale dla Al Jazeery wyjaśnił, jakim strachem żywi się prekariat, mówiąc o uchodźcach:

Why the world fears refugees (Narrated by Zygmunt Bauman)

Eksperyment, który z wrogów czyni ludzi. Do stosowania przed poważnymi debatami politycznymi:

  1. All That We Share

Przestroga dla KOD:

Grzegorz Giedrys, Internet zamyka nas w mentalnych gettach, „Gazeta Wyborcza”


I na koniec, przesadzone, dosadne, mało cenzuralne, ale prawdziwe wyjaśnienie, jak to się stało, że świat nam skręcił na prawo:

Jonathan Pie: President Trump: How & Why...


Jacek Kuroń, Wiara i wina. Do i od komunizmu, Warszawa 1990, ss. 371.

1„Zausz firmę”, to profil na Facebooku, który śmieje się z prostych recept neoliberałów na rzeczywistość rynku pracy.

piątek, 14 listopada 2014

Dlaczego nie zagłosuję na Zaleskiego? - refleksja po roku od wyborów samorządowych - Powinno być: Dlaczego nie zagłosuję na Joannę Scheuring-Wielgus?

Edit.
Tego posta pisałam rok temu. Od tego czasu wiele się wydarzyło. Na pewno przeżyłam rozczarowanie. Głębokie rozczarowanie tym, jak piękne ideały nie idą w parze z ludźmi, którzy je głoszą. Teraz nie ma już Czasu Mieszkańców, a liderka próbuje dostać się do sejmu. Korpusik dawnego ciała zwanego Czasem Mieszkańców bezrefleksyjnie wspiera ją w tych staraniach, a ja zostałam właściwie wyrzucona. Zostałam wykluczona za mówienie o tym, że to nie fair, że tak nie wolno, że to nie jest przyzwoite, że nie po drodze z neoliberałami, którzy chcą sprzedawać powietrze i widok z okna za kredyt we frankach. Rozczarowałam się głęboko i chyba dlatego polityka w żadnym wydaniu nie będzie miała ze mnie większego pożytku. Nauczyłam się, że działać skutecznie można bez Czasu Mieszkańców, może nawet skuteczniej z ludźmi, którzy nie patrzą na Toruń przez pryzmat prywatnych ambicji i celów. 

Nigdy więcej Joanny Scheuring-Wielgus nie wesprę, bo na niej rozczarowałam się najbardziej. Rozczarowałam się również względem siebie, bo nie chciałam widzieć tego, że Czas Mieszkańców (jak i liderka) jest słaby i ułomny. Mam swoje poglądy, którym daleko do lesseferyzmu Swetru. Bliżej mi do luddystów walczących o swoje miejsca pracy. Dlatego mogę zagłosować na Razem i to zrobię. Szkoda mi jednak straconej szansy. Szkoda mi siebie, bo byłam naiwna.
 




Postanowiłam zsumować sumę moich nerwów na postać Najmiłościwiej Nam Panującego Oby Żył Wiecznie Michała Zaleskiego. Może ktoś to przeczyta i weźmie sobie do serca nim nastanie cisza wyborcza.

1. Michał Zaleski kłamie. Po prostu bezczelnie kłamie. 


"Stan zadłużenia miasta nikomu niczym nie grozi. Chciałem o tym zapewnić zdecydowanie jasno i otwarcie. Żaden z mieszkańców nie odczuje i nie odczuwa faktu, że Toruń jest zadłużony."

20 października 2014 roku do szkoły, w której pracuję przyszło pismo z Wydziału Edukacji Urzędu Miasta cytujące zarządzenie Prezydenta Miasta Torunia z 8 października, które nie wiem skąd się tam znalazło, bo na stronie UM takowego nie opublikowano, o tym, że szkoły mają zacząć oszczędzać na ogrzewaniu. W zarządzeniu wskazano dokładnie, jak szkoły mają gospodarować ciepłem. Najczęściej wskazywane pozycje grzejnika wahały się między 0-3. Np. w pomieszczeniach gospodarczych (tj. tych, w których najczęściej przebywają pracownicy obsługi najlepiej w ogóle nie używać ogrzewania - całe szczęście, że w radiowęźle nie ma grzejnika ;)). 

Powiem tak - jeśli szkoły będą się tego trzymać, to te znajdujące się w starych murach, takich jak moje dawne liceum (XLO) będą skazane na wieczne zimno. Wszystko w ramach oszczędności.

Klasy 34 osobowe w szkołach, zimno, ciemność (oszczędności na energii elektrycznej już od roku), likwidacja placówek oświatowych, zabranie opieki psychologicznej dla dzieci z domu dziecka (sic!). To są skutki nadmiernego zadłużenia miasta, które odczuwam ja, a rodzice i uczniowie na co dzień. 

Pan Prezydent kłamie, jeśli twierdzi, że skutków długu się nie odczuwa.

2. Michał Zaleski nie rozumie czym są dotacje Unii Europejskiej i wciąga miasto w spiralę długów.

Unia Europejska stworzyła zasady dofinansowania inwestycji w sposób rozsądny i opierający się na zasadzie wspierania silniejszego, albo raczej partnerstwa. Dotacje miały otrzymywać dobre projekty oparte na rozsądnych budżetach z wkładem własnym wnioskującego. Założenie było proste - nie dajemy, szukamy takich, którzy już mają pieniądze, a brakuje im części - nawet większej. 

Samorządy jednak sprowadziły rzecz do absurdu. Zamiast pomyśleć skąd wziąć pieniądze na wkład własny, spieniężyć coś, podnieść podatki (no ale wtedy się nie wygra wyborów), sprowadzić inwestorów - zaczęły zaciągać kredyty. Kredyty trzeba spłacać z odsetkami - to wie każde dziecko, że kredyt to cudzy pieniądz i jeszcze w dodatku drogi. Co więcej, Unia Europejska przesyłała środki na realizację projektów z opóźnieniami - trzeba było zaciągać kolejne kredyty do czasu wpłynięcia środków. Wiem to z mojego wiejskiego podwórka jak wygląda, niestety - na inwestycje europejskie nie każdego jest stać. No ale wybory... Bez inwestycji się nie da.

Samorządy popełniły jeszcze jeden zasadniczy błąd. Zamiast badać potrzeby mieszkańców i rynek pracy- te realne, zaczęły działać zgodnie ze starą zasadą z PRLu - "Musimy wykorzystywać, żeby nam nie zarzucili, że nie wykorzystujemy". I tak oto w Czernikowie powstała aula i szkoła muzyczna (sic!) zamiast technikum lub zawodówki (ekonomicznej albo mechanicznej/budowlanej), a w Toruniu zbudowano halę widowiskowo-sportową- tu argument Zaleskiego powalający "Bo wszyscy mają, to wstyd, że my nie", a dokładnie "Bo Toruń był ostatnim miastem wojewódzkim, który nie miał" oraz buduje się kolejną halę na Jordankach - tuż obok teatru i Domu Artusa, i ja się pytam, czym my to zapełnimy?

Pan Prezydent mówi, że nie ma małżeństw, które mogłyby kupić sobie mieszkanie bez kredytu. Otóż się myli. Tylko to jest droga długa i bolesna i trzeba wykluczyć huczne wesele (lub ślub w ogóle), podróże, zachcianki, restauracje i oszczędzać. Mi zajęło to 5 lat, wspólnikowi większościowemu sporo więcej z małym etapem dożynania się kredytem. Bo kredyt oznacza zaciskanie pasa ale i strach. Wszechobecny strach o utratę stałego dochodu. Czy tego chcemy dla miasta?

Jest jeszcze jeden aspekt dotacji unijnych, o których się nie wspomina. One znacząco obniżają możliwości miasta - obciążają poprzez wzrost wydatków bieżących - m. in. utrzymywanie wybudowanych z inwestycji unijnych obiektów oraz spłatę zobowiązań. Słabnie potencjał miast "przeinwestowanych"... To wszystko nas czeka!

3. Michał Zaleski chce wspierać BPO. 


W Toruniu sprowadza się to do ściągania call center wszelkiej maści. Poniżej prosty powód, dla którego jest to złe - dogłębnie.

BPO ma zatrzymać młodych ludzi w mieście i dać im pracę. Tymczasem według badań wytrzymują oni pracę za biurkiem 3 lata i potem następuje wypalenie. Pracą wymarzoną jest dla nich praca rozwijająca, gdzie trzeba używać mózgu - nie tylko jadaczki. Dlatego ja sobie dryfuję - ale pod prąd. Już dzwoniłam po ludziach wciskając im ubezpieczenia - enough.

Drugą kwestią są warunki pracy w call center: praca niestabilna, na umowę-zlecenie-o-dzieło-podpiszemyjaksiępanisprawdzi. W biurach często nie ma nawet sprzątaczek, pracownicy wszystko robią sami, bez prawa do zwolnienia, urlopu, czegokolwiek. Czy to ma kogokolwiek zatrzymać w mieście? Znam dziewczynę, która po studiach historycznych (dobry j. francuski, po Erasmusie) w Toruniu wyjechała do Warszawy tam pracować na słuchawce. Dlaczego?

Tu przechodzimy do trzeciej kwestii, która pokazuje jak bardzo jest to chybiony pomysł, by wspierać BPO w Toruniu. Dlaczego ta dziewczyna wyjechała do Warszawy, skoro mogła pracować na słuchawce w Toruniu? Przecież jest tam drożej, a pieniądze te same. Bo, proszę państwa - Warszawa, Wrocław, Gdańsk brzmią dumnie. "Znalazłam pracę w Warszawie" brzmi pięknie. Poza tym prowincjonalny Toruń nie daje takiej oferty kulturalnej, różnorodności usług, możliwości skonsumowania dochodu co Warszawa. A już w ogóle zagranica. Berlin taki. Masz bilet miesięczny i jesteś panem miasta szerokiego na 100 km. Wszystkie darmowe eventy są Twoje, wsiadasz w s-bahna albo metro i bawisz się ile wlezie. 

A w Toruniu? Cinema City, parę nocnych klubów na starówce, kręgielni chyba nie ma już żadnej, basen drogi w hotelu albo daleko w Nieszawce (dlaczego tam nie jeżdżą autobusy MZK?). Niebo zamknęli, Cafe Draże nie żyje. Nic tylko się powiesić, albo iść na siłownię zewnętrzną albo orlika. Bossko.

4. Michał Zaleski nie rozumie kultury.  
Wszystko na ten temat napisał Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej. Link do artykułu chyba wystarczy za komentarz

Przykład:

Ten intelektualny dowcip oburzył grantodawców, czyli TAK. Stwierdzili, że będą musieli teraz cenzurować, tj. "bardziej sprawdzać" wnioskodawców. Bo jakże to tak, kultura dofinansowana przecież powinna się równać kultowi wodza. Otóż nie, artyści rządzą się swoimi prawami. Wśród nich chciałabym pozdrowić serdecznie panią Halinę, od której wynajmowałam mieszkanie i spuentowałam parę postów dalej. Zaskoczyła mnie jej wypowiedź w filmiku na plus.

5. Michał Zaleski nie rozumie na czym polega inwestowanie w mieście.

Inwestycja powinna się zwrócić. Czy ktoś się w mieście zastanawiał w jaki sposób "zwróci" się hala na Bema, albo średnicówka? Hałas, oślepiające światło, brak zieleni, koszty utrzymania, korki, wyburzona historyczna zabudowa. Koszty i koszty. No i jeszcze argument, że miasto to nie firma, nie ma w statutach zapisu, że ma się zwracać, że to wykracza poza zadania.

A co, gdybym powiedziała, że jest jedna rzecz, która należy w 100% do działań statutowych każdego samorządu i inwestycja w nią zwraca się czternastokrotnie?

Nie jestem w stanie przypomnieć sobie w którym numerze "Charakterów" przeczytałam, że inwestycja w edukację dzieci zwraca się czternastokrotnie. Jest to biznes pewny na 100%. Każda złotówka przyniesie 14 nowych złotóweczek. Dziecko pójdzie do pracy, zarobi pieniądze, wyda pieniądze, pieniądze zarobią kolejne pieniądze. Dziecko pójdzie na studia, zostanie wynalazcą, wynalazek zarobi pieniądze, pieniądze zarobią kolejne pieniądze. Proste, prawda?

Więcej o tym:


Cytat z polskiego tłumaczenia dostępnego tutaj.

"Jeśli spojrzymy na dowód w postaci danych dotyczących tego, w jakim stopniu programy wczesnej edukacji wpływają na wyniki w nauce, zarobki i umiejętności osób, które otrzymały wczesną edukację w przedszkolu, a następnie, znając te efekty, sprawdzimy, ile z tych osób nie wyprowadzi się ze stanu i będzie tworzyć jego gospodarkę i przebadamy, w jakim stopniu umiejętności napędzają tworzenie miejsc pracy, stwierdzimy, bazując na tych 3 odrębnych badaniach, że na każdego dolara zainwestowanego w programy wczesnej edukacji średnie zarobki mieszkańców stanu wzrosną o 2 dolary i 78 centów na głowę, a więc niemal trzykrotnie. Zwróci się jeszcze więcej, nawet 16 do 1, gdy wliczymy wydatki na zwalczanie przestępczości i wydatki na osoby, które po otrzymaniu przedszkolnej edukacji opuszczą stan. Skupmy się jednak na tych 3 dolarach, bo to jest najistotniejsze dla stanowych ustawodawców i polityków, a to władze stanowe będą musiały zadziałać. Istnieje więc korzyść dla rozwoju gospodarczego, istotna dla stanowych ustawodawców."

Tymczasem Toruń  zajął 31 na 39 miejsc w rankingu miast powyżej 100 tys. w rankingu miejsc sprzyjających edukacji oraz 2101 (z 2469) w skali całego kraju. Właściwie to nie ma co komentować. To nie jest nawet połowa, to jest już szary koniec. Źródło: http://www.evidenceinstitute.pl/ 

Trzeba inwestować, ale nie głupio, przede wszystkim w wynalazki i wynalazców! W nauczanie problemowe, w eksperymentalne lekcje, w uczenie rozwiązywania problemów, w praktyczne rozwiązywanie zadań i problemów postawionych przez życie. Oni w przyszłości stworzą miejsca pracy - w przeciągu 12 lat mogło być to już prawie gotowe pokolenie inżynierów i techników, humanistów z żyłką przedsiębiorcy, rzetelnych naukowców lub profesjonalistów "od kładzenia płytek". Właśnie zaczynaliby zmieniać miasto...

6. Prezydent Michał Zaleski sprowadza "inwestorów". Złych inwestorów.


Cytat:
 
 "Przywieźli (inwestorzy z Japonii, przyp. Nieogar) jednak technikę.
To kolejny mit. W fabrykach zlokalizowanych w strefie nigdy niczego nie produkowano. Były one wielką montownią. Części przywożono i składano na naszym terenie. Na granicy rentowności firmy oscylowały od początku. Dużo płaciły za komponenty sprzętu, więc musiały obcinać koszty. Oczywiste jest, czyim odbyło się to kosztem."

"A jaki jest pana zdaniem jej potencjał?
Gdy wchodzili Japończycy mówiono o 9 tysiącach. Trudno to jednak oszacować. Musimy się na coś zdecydować. Albo dajemy ulgi polskim firmom, które mogą tam działać i wspomagamy w ten sposób zatrudnienie pracowników, albo rezygnujemy zupełnie z takiej formy wsparcia, żeby nie generować niesprawiedliwości. Od początku bowiem ten system nie był pro równościowy, o czym wielokrotnie mówiliśmy. Zredukowaliśmy na jakiś czas bezrobocie, ale nie za pieniądze zagranicznych koncernów, ale budżetowe. Pracownicy nie stali się konkurencyjni na rynku pracy i zasilili znów grono bezrobotnych albo z Polski wyjechali."

Tak się stało w Ostaszewie. Znów zamiast nauczyć czegoś ludzi z regionu, zrobiono z nich elementy taśm montażowych. Cóż z tego, że moja znajoma składała telewizory, jeśli dziś nie umie wymienić opornika na płytce drukowanej, a mówić tu o wymianie żarówki ledowej w kuchni. Prezydent Zaleski chce stawiać na przemysł, sprowadzać zagranicznych inwestorów, sprowadzać wielkie firmy, budować wielkie błyszczące obiekty, dawać ulgi.

A powinno być tak, że Miasto powinno wspierać MIESZKAŃCÓW. Nasze małe rodzinne i rodzime firmy i firemki, które rosnąc, będą wzbogacały potencjał ekonomiczny miasta. To one mają najciężej, ale to one też najczęściej dają fajną pracę, która rozwija. W małej firmie nie ma miejsca na specjalizację, nieraz jest się sekretarką, szoferem, sprzątaczką, księgową, "złotą rączką". Poznaje się więcej, więcej można się nauczyć od szefa, od starszych współpracowników. Oczywiście bywają krwiożerczy kapitaliści, nawet jest ich większość, ale ulgi i ułatwienia może przytępiłyby im zęby i pazury.

7. Prezydent pozostaje prezesem Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej i wspiera lobby deweloperskie.

Prezesem tylko urlopowanym będąc wspomógł budowę sąsiedzką PCK 31. Moim zdaniem nie obyło się bez nacisków na konserwatora, by zgodził się wyburzyć dom, który miał sporo wartościowych elementów, m. in. secesyjne śliczne drzwi. Wspiera Telewizję Białoruś (TVK) i Telewizja Białoruś wspiera Najmiłościwiej Nam Panującego. 

W mieście wyrażane są zgody na rozbieranie historycznych przedmieść krok po kroku, a deweloperzy podchodzą do rodzimych walczących o mur pruski i XIX-wieczną zabudowę i z bezczelnym błyskiem w oku mówią: "My was nie lubimy. Wy nam zawadzacie, ale my i tak te wszystkie rudery rozbierzemy". To jest autentyk!!!

Pozostaje wiadomym nielicznej grupie, że jest spora grupa nieruchomości znajdujących się w rękach włoskiego dewelopera, który właśnie swoim lokatorom, pomimo obietnic przeciwnych, podniósł czynsz o 500%. Baja, prawda? Jest podobno właścicielem słynnej "Arki Noego" z ul. Wiązowej (możliwa pomyłka, mam nadzieję, że to pomyłka, modlę się, żeby to była pomyłka).

Zdj. zajumane z "Muru Pruskiego w Toruniu"

To jest koniec historii pruskiego muru w Toruniu. Do końca następnej kadencji nie pozostanie już nic. A deweloperzy? Mogą wszystko.

8. Prezydent Zaleski, rządząc miastem zabytków, nienawidzi ich i nie rozumie.

Nie od wczoraj wiadomo, że Miejski Konserwator Zabytków to funkcja i urząd zupełnie poronione. Zależność między prezydentem a konserwatorem powoduje zbyt daleko idące kompromisy. Jedynowładca nie znosi sprzeciwu, a sprzeciwiających się wyrzuca na zbity pysk. Już jako prezes MSM wyburzył całe kwartały historycznej zabudowy Mokrego, a teraz kontynuuje dzieło zagłady budując niepotrzebne nikomu ronda wielkości boiska piłkarskiego, poszerzając drogi, sprzedając nieruchomości miejskie deweloperom. Właściwie wszystko na ten temat już napisałam wcześniej. 

Dodam jeszcze, że na liście obiektów wyburzonych w przeciągu ostatnich 2 lat oraz posiadających zgodę na rozbiórkę znajduje się już sporo ponad 50 obiektów. Wśród zmarłych znajduje się również "Zofijówka". Gromadzimy ją skrzętnie i piszemy. Piszemy, bo na starówce jesienią 2013 roku znajdowało się około 40 pustych kamienic, niektóre z nich nie miały już dachów, okien... W chwili obecnej jest ich więcej. Piszemy.

Podam tylko adres, na który wpłynie pismo:

ul. Koszykowa 55
Warszawa
00-659
Polska

Mówi Wam to coś?

Przynajmniej z tego zasłynie prezydent poza nowym mostem, że za jego kadencji wypiszą Stare Miasto z Listy Dziedzictwa UNESCO, niczym Herostrates przejdzie do historii.

Poniżej most, przez który Drezno utraciło swój wpis. 
Proszę oczekiwać, że toruńska galeria "winowajców" będzie miała kilkadziesiąt - nie jeden elementów.

9. Prezydenta Zaleskiego nie szanują jego urzędnicy.

Jestem dzieckiem wychowanym w urzędzie gminy. Zamiast kolorować kolorowanki przybijałam pieczątki do druków wpłaty podatku samochodowego (był taki!). Różne rzeczy widziałam, słyszałam. Znam wszystkie zjawiska urzędniczego życia, łącznie z piciem, jedzeniem, wychodzeniem w trakcie pracy, użeranie się z klientami, absurdalne kontrole. Jedno jest pewne - NIGDY ale to NIGDY nie usłyszałam tam od urzędnika słów pogardliwych o przełożonym. Pomimo różnicy zdań nie nadano mu obraźliwego przezwiska i nie padają tam kwieciste przecinki rodem z podwórka, gdy o nim/nich mowa (bo za mojego życia było ich więcej niż jeden, samorządowe kuriozum).

Jakiś czas temu byłam w MZD załatwiać pewną sprawę. Urzędniczka dyskutowała z jakimś mężczyzną i opowiadała, że "Łysy wprowadził poprawki na planie, a wszyscy: Tak jest, Panie Prezydencie. Ma Pan rację, Panie Prezydencie. I wszyscy są k... hepi, bo Łysy powiedział. I wszystko trzeba przeprojektować, ale ja k. tego nie zrobię."

Cytat jest niemalże dosłowny, bo nie do zapomnienia. Ja już pominę kwestie merytorycznego przygotowania geografa do projektowania dróg...


10. Przydałaby się jakaś 10. 

Dlaczego nie zagłosuję na Zaleskiego? Bo zagłosuję na Joannę Scheuring-Wielgus!
Bo ją lubię!
Bo wie co to kolor magenta!
Bo i już!
Bo jest kobietą!
Bo tak trzeba!
Bo czas na zmiany!
Bo jej dobrze z oczu patrzy!
Bo ja już ją widzę jako prezydenta! Po prostu stworzona do przewodzenia!
Bo jej życiorys dowodzi, że i po zrzucie na Hiroshimie urośnie piękne zielone zboże.
Bo jak mówi o tym, jak powinno wyglądać miasto, to ja aż się cieszę na samą myśl i nie mogę się doczekać!

Ja zagłosuję, a Wy?

wtorek, 4 listopada 2014

Czas Mieszkańców



Najlepsza piosenka wyborów samorządowych 2014. Czas na mieszkańców, dajcie temu miastu żyć! Tymczasem się pakuję do Berlina. Ot, chwilowe saksy.

Może jeszcze napiszę o czymś co mnie boli i denerwuje zanim pojadę. Wrócę na wybory!

czwartek, 30 października 2014

Instytut usuwania owłosienia

u kobiet, reklama:

"Gazeta Toruńska" 1905, R. 41 nr 122, s. 4.

A szukałam właścicieli Bydgoskiej 50/52 i tu takie coś...

niedziela, 19 października 2014

Oda do nicości...

Tydzień temu odbyliśmy kontrolny spacer, żeby ponadzorować proces wyburzania. W międzyczasie:
Z Kilińskiego 3 wyprowadził się właśnie ostatni lokator. Trochę nie rozumiem właściciela - niby chce odbudować, jakiś hotel tworzyć w pruskim murze, a nie był w stanie uratować tego budynku? Przykład ze Stromej 5, o którym pisał sąsiad z Piątej strony, pokazuje, że da się z chałupy do rozbiórki zrobić cacko za stosunkowo niewielkie pieniądze. Ostatni lokator potwornie się bał, że będzie z tego artykuł w "Nowościach" i że właściciel będzie miał wąty. Wprosiłam się zatem do środka tylko-aż ja. Stan budynku jest fatalny. Cegły do przemurowania, spoin miejscami absolutnie brak. Podwórko można oglądać przez dziury w ścianach.

Stroma 5 wyglądała podobnie, jeśli nie gorzej, gdy ją kupował obecny właściciel. Okna wybite, zasłonięte dyktami, w murze szpary, jak i tu. Ale dało się.  Zdjęcie zajumane ze strony Bydgoskiego Przedmieścia.
Jakby ktoś reflektował znajduje się tam również kawalerka na wynajem :)

A Kilińskiego 3, chociaż posiada resztki po tabliczce towarzystwa ubezpieczeniowego nie ma bezpiecznej przyszłości...


















Podgórna 9 zeszła również do gruntu. Zdjęć, niestety nie mam
Czarlińskiego 24 - do gruntu.









Ciao... Właścicielom kij w oko.




wtorek, 14 października 2014

Program wyborczy Michała Zaleskiego z 2010 i jego realizacja, a raczej jej brak....

Prezydent Michał Zaleski chwali się tym, że wprowadził program rewitalizacji na Starówce, tak jak zapowiadał w poprzedniej kampanii wyborczej. Nie wiem czy wiadomo Panu Prezydentowi, że nieładnie jest kłamać. Remontowanie ulic i kamienic nie oznacza rewitalizacji. Rewitalizacja to przywrócenie do życia, tymczasem na Starówce jesienią 2013 roku było prawie 40 pustych kamienic. W chwili obecnej wystarczy rzucić okiem na ulicę Chełmińską, gdzie połowa kamienic składa się z lokali usługowych na parterach i pustych pięter u góry. Niektóre, jak Chełmińska 9 straszą siatkami i odpadającym tynkiem. Na Starówce za to roi się od starych dobrze mi znanych meneli, których poznałam rozdając ulotki. Jest też wielu nowych, którzy za dnia potrafią wyrwać parapet piwniczny, by zanieść go do skupu złomu. Nie powstał program pracy z tymi ludźmi, wyciągania ich z dna społecznego. Nie słyszałam o streetworkerach, za to punkt, w którym osoby niemajętne mogły otrzymać pomoc w postaci żywności zmienia się obecnie w Muzeum Piernika. Już nawet dobrze mi znane „dzieci starówki”, które kradły od nas ulotki i rozdawały je dla zabawy, dorosły i uciekły z tego miejsca. Miasto za to sprzedaje. Sprzedało XIX-wieczny magazyn i zezwoliło deweloperowi na zabudowanie go koszmarnym apartamentowcem dla milionerów.
Rewitalizacja polega na czymś innym! Za granicą oddaje się mieszkania ludziom – za bezcen, po to by tworząc wspólnoty mogli sami zarządzać i prowadzić remonty. Miasto Toruń nie wierzy ludziom, dla ich dobra wysiedla ich do getta na Olsztyńskiej, gdzie spotyka ich brud, zniszczenia, a czasem i śmierć z rąk współosiedlonych.


Lepiej jest sprzedać prywatnemu przedsiębiorcy, który obieca góry- lofty, centra handlowe, boom ekonomiczny, ale jak nie raz pokazują toruńskie przykłady – przeinwestuje się, przeliczy i nie zrealizuje obietnic. Nie ma, na szczęście centrum handlowego koło rynku „na Nowickiego” jak mówi się w moich stronach, nie dzieje się nic w Starym Browarze, Tormięs odszedł w niepamięć. Gruzy wielkich inwestycji powinny jednak czegoś naszych włodarzy nauczyć. Nie nauczyły.
 Dalej chce się wielkopowierzchniowych, błyszczących, wielkich budynków, śni się o „szklanych domach”, podczas gdy dla większości mieszkańców marzeniem pozostaje mały domek z ogródkiem lub mieszkanie i działka za miastem.
W Łodzi, obskurnej, fabrykanckiej Łodzi dzieje się Mia100kamienic. Program zakłada nie tylko remonty, ale też zasiedlanie tych budynków ludźmi, którzy nie zniszczą budynków tak szybko. Najlepsi studenci, z wysoką średnią, aktywni, z pozytywną opinią rektora mogą wynająć mieszkanie jako stypendium za 10 zł za metr kwadratowy. To oznacza, że za 15 metrów pokoju zapłacą 150 zł + rachunki. Spróbujcie znaleźć taką ofertę w Toruniu, który podobno jest miastem tanim... Ktoś powie, że studenci to wykształciuchy, inny, że ciągle imprezują. Pokażcie jednak mi studenta z wysoką średnią, osiągnięciami naukowymi, aktywnego społecznie, który jeszcze ma czas na imprezy, po których wykręci kran w mieszkaniu, wyrwie kable ze ścian i sprzeda na skupie złomu. A deskami napali w piecu...


Miały powstać szkoły i przedszkola na Stawkach i Podgórzu. Postulat ten jest niezrealizowany. Stowarzyszenie Stawki niemal bezskutecznie apeluje o szkołę ponadgimnazjalną w tej części Torunia. Otóż, bęc zmiana, Wyższa Szkoła Filologii Hebrajskiej zakłada liceum – wspomagana zresztą przez biznezmena, który swego czasu był kierowcą bonanzy. Dla niekumatych – bonanza.
Fot. Piąta strona świata.

Na Podgórzu tymczasem nie dzieje się nic z inicjatywy Urzędu Miasta, co mogłoby pomóc realnie mieszkańcom (poza nowym mostem, ale bez obaw – niedługo zamkną stary- będzie po staremu). Wystarczy prosty przykład – od pół roku czekam na jeden stojak rowerowy przy Idzikowskiego. Czekam i chyba sama taki postawię. Ojciec ma spawarkę, zrobi się. Chwilowo przykręcam rower do tablicy ogłoszeń Rady Okręgu. Zbudowano targowisko – super, tylko zamiast dać na otwarcie „wolniznę”, by zachęcić handlujących (co było szlachetnym starym prawem dzierżącego, by dać dzierżawcy czas na rozkręcenie biznesu), od razu próbuje się wyciągnąć z niego jak najwięcej. Bo inwestycja zadaszona, zalana betonem. A wystarczyłoby trochę teren utwardzić, ogrodzić i dać kosze na śmieci. Wolny handel ma to do siebie, że jest wolny i nie lubi ograniczeń, za które w doadatku jeszcze musi płacić. Nic dziwnego, że targowisko świeci pustkami.

Przedstawię cytat z 2010 roku:
Przedstawiciele "Czasu Gospodarzy" chcą również walczyć z wykluczeniem społecznym oraz dyskryminacją osób niepełnosprawnych. Aktywizacji tych środowisk ma służyć Zespół Usług Socjalnych. Projekt ten zakłada pomoc terapeutyczną oraz akcje integracyjne. W programie znalazły się również zmiany w mieszkalnictwie socjalnym. „Będą pozyskiwane mieszkania socjalne w różnych częściach miasta. To ma na celu rozproszenie środowisk patologicznych”.
Noclegownia przy Kościuszki nie istnieje. Żule palą co się da, kryją się po zakamarkach, żebrzą, rozpierzchli się po okolicy i pilnują narożników. Mamy getto na Olsztyńskiej, kolejne powstały na ul. Andersa. Jedyne, co pozytywnego widzę w nieruchomościach administrowanych przez ZGM, to powolny wykup mieszkań przez lokatorów i zawiązywanie się wspólnot, które dbają o swoje. Niestety, słynny przykład z Bartkiewiczówny pokazuje, że miasto takie pozytywne chęci ma w nosie. Przykład ten zresztą umożliwił nam poznanie prawdziwej twarzy Prezydenta. Prezydenta kłamczucha, który twierdził, że chce w cudzym de facto domu zorganizować dom dziecka. Nie widzę chęci ze strony Prezydenta, żeby z dziećmi gorszego Boga coś zrobić. Choćby – zadbać o nich na tyle, by chcieli głosować w ogóle, a jeśli już to na niego. Na zapytanie, czy na Bydgoskim Przedmieściu nie można by otworzyć jakiejś placówki kulturalnej dla dzieci, odpowiedział, że nie powstanie, nie ma szans, a dzieci z Bydgoskiego mają chodzić do Dworu Artusa i innych na Starówce. Uroczo niekonsekwentnie chciał zwinąć później Dom Harcerza. Pięknie, prawda? I tak Dom Harcerza zniknie. Jeśli Gospodarz tak postanowił, to tak będzie.
A wiecie, co to jest „Zespół Usług Socjalnych”? Słyszał ktoś? Otóż są to budynki dla bezdomnych i eksmitowanych rodzin. Pięknie, prawda? Nikt nie powie, że ZUS nie powstał, ale czy spełnia swoją funkcję?

Świetny pomysł, prawda?

Wiecie, czego za ostatniej kadencji w Toruniu przybyło najwięcej? Metrów wylanego asfaltu, betonu i osiedli zamkniętych. Wystarczy przejść się po Toruniu, żeby zobaczyć, jak biedniejsi są odpychani przez tych, co mogliby móc i mogliby chcieć. Grodzą się, tworzą place zabaw dla „swoich” dzieci, zabraniają wpuszczać tam „hałastrę” i „element” z ulicy.
Mieszkałam kiedyś w wielkim mieszkaniu przy ul. Chodkiewicza. Właścicielka, pani profesorowa na okres wynajmu zobowiązała nas, żebyśmy pilnowali, aby „element” z osiedla nie wchodził na teren budynku, gdzie znajdował się jedyny na ulicy placyk zabaw. Czuję wstręt do siebie, że to robiłam. Też bym była wściekła, gdyby ktoś kurczył „moją” przestrzeń. Dzieci z „pruskich murów” bawią sie w zakolu ul. Chodkiewicza i Podgórnej, bo nie jeżdżą tam samochody. Już niedługo. Miejska Pracownia Urbanistyczna wie lepiej, co dla mieszkańców najlepsze i zlikwiduje im za moment ten jedyny plac zabaw.

Kolejny cytat: "Czas gospodarzy zaproponuje wyłonienie w drodze konkursu jednego podmiotu spośród organizacji pozarządowych, który poza urzędowym gabinetem będzie skutecznie wspierał gminę Toruń, jak i działające na terenie miasta wszelkie organizacje trzeciego sektora i dbał o wspieranie i promowanie ich działań"
Powiecie, no przecież nie ma takiej organizacji. No i Bogu dzięki! Urzędnicy nie powinni „zarządzać” w żaden sposób trzecim sektorem. Był to jednak jakiś gest, że będzie lepiej. Że miasto przejrzy na oczy i zobaczy, że ma w mieście świetnych ludzi, od których powinno się uczyć i z nimi współpracować dla miasta, a właściwie dla mieszkańców. Otóż nie. Miasto współpracuje tylko z tymi NGO, z którymi lubi się prezydent, bo do nich należał, albo należy, albo chciałby należeć. Turystyka i sport, hej ho! Czym za to wsławił się prezydent we współpracy z NGO? Postanowił zniszczyć powstające stowarzyszenie „Toruń bez hałasu”, bo czołg rozbudowy, uznał, że kilku ludzi może zniszczyć świetlaną karierę prezydenta przez przyhamowanie powstania nowego mostu.

Niespełnionych obietnic prezydenta zapewne jest więcej. Ale nie martwcie się, nie znajdziecie ich tak łatwo. Czas Gospodarzy ma swojego stróża Anioła, który skutecznie usunął program Gospodarzy 2010 z odmętów Internetu. Bo jeszcze jakaś szalona głowa chciałaby wpaść w nurt rozliczeniowy....