"Postępuj
tak, byś człowieczeństwa tak w twej osobie,
jako
też w osobie każdego innego używał zawsze zarazem jako celu,
nigdy
tylko jako
środka"
Immanuel Kant
Tydzień temu trafiłam,
nieco spóźniona i nieco przypadkiem na debatę o patriotyzmie
zorganizowaną przez toruński KOD. Żeby się umiejscowić w
socjotopografii polskiej polityki, informuję: nie jestem sympatyczką
tej organizacji. Odkąd pamiętam moje serce bije miarowo po lewej
stronie. Z racji wieku i płci, nie zaliczam się do obrońców
status quo rządów Platformy Obywatelskiej. Nie jestem też
zwolenniczką PiS. Neoliberałów za to zaprzęgłabym do pracy w
specjalnych strefach ekonomicznych i kazałabym im rodzić dzieci.
Doszłam jednak do
takiego momentu w życiu, że najgorszym z koszmarów, jaki mi się
śni, to powrót Platformy Obywatelskiej do władzy i koniec rządów
„dobrej zmiany”. Dziwne? Jestem prekariuszką, osobą niepewną
swego bytu, nie dającą państwu nic, nawet potomstwa. Do dnia
swoich trzydziestych urodzin karmiłam się nadzieją, że przede mną
jest jakakolwiek perspektywa zawodowa, że jeszcze będę „kimś”.
Jestem kobietą, więc, paradoksalnie, pozostanę przy pracy
fizycznej, na mikrą część etatu, z niepłatnymi nadgodzinami,
niewykorzystanym urlopem, za to wśród ludzi, którzy żyją w
rzeczywistości, co jest dla mnie bardzo cenne.
Takich, jak ja są
tysiące w tym mieście, miliony w Polsce i w Europie. Prekariusze są
wściekli. Wściekli na państwo, które ich opuściło, na
gospodarkę, która ich potrzebuje, o ile może wyzyskać, na brak
perspektyw, na życie na lotnych piaskach. Gdy spędzałam swój
semestr na Freie Universität w Berlinie, chadzałam na wykłady o
dwudziestoleciu międzywojennym w Niemczech. Wykłady miały być o
Republice Weimarskiej, w rzeczywistości konsekwentnie omawiały
przyczyny wybuchu II wojny światowej. Młodzi mężczyźni,
naznaczeni wojną, inwalidzi, wracając do domów, nie znajdowali
miejsca dla siebie. Czasami nie odnajdywali swoich rodzin, a
najczęściej nie znajdowali pracy. Na każdym kroku można było
spotkać żebrzących inwalidów wojennych. Weterani spadli w
drabinie społecznej, bez perspektyw na lepsze jutro. Rozgoryczeni,
radykalizowali się. Zatracali umiejętność dialogu, przystępując
do ideologii, która im obiecywała najwięcej. Trzeba być ślepcem,
by nie widzieć analogii i nie szukać kolejnych grup „opuszczonych”
przez suwerena. Dla nas/nich każda zmiana jest/była lepsza niż jej
brak.
Jesteśmy wściekli, co
poradzić. Recepty pod tytułem „Zausz firmę”1,
„zmień pracę, weź kredyt”, „możesz nawet sprzątać”,
„zarobisz więcej na czarno”, „nam też było ciężko”,
„trzeba było inne studia wybrać” denerwują nas raczej, niż
motywują. Nie o to chodzi, lecz o zwykłą godność ludzką. O
prawo do pójścia na zwolnienie w zagrożonej ciąży, o prawo do
temperatury w pracy niższej niż 50 stopni, o założenie
klimatyzatora w miejscu pracy zamiast płacenia regularnie mandatów
(bo taniej zapłacić mandat 500 zł, niż kupić klimatyzator za
4500 zł), o zatrudnianie na jakąkolwiek umowę, o założenie
windy/podnośnika dla niepełnosprawnych (po co, jest pracownik, sam
wniesie wycieczkę dzieci na wózkach).
Na spotkaniu KODu
spotkałam ludzi spełnionych. Na emeryturach, pracujących,
przedsiębiorców, mikro-przedsiębiorców, profesorów i profesorki.
Zebrało się grono z przeszłością w „S”, z przeszłością w
polityce, publicystyce, nauce. Słowem ludzi, którzy stworzyli
świat, w którym ja żyję, którzy współdecydowali o jego
kształcie. Dyskusja była piękna, pełna wzniosłych słów, dopóki
nie pojawił się zgrzyt. Trzy młode osoby, o poglądach
diametralnie różnych od prezentowanych, próbowały zabrać głos.
W wieku lat osiemnastu, trudno było oczekiwać po nich kunsztu
oratorskiego i niebywałej trafności argumentów. Trudno było
oczekiwać wspólnoty wartości. Słowem, Młodzież Wszechpolska.
Butna, zadająca pytania czasami ad hoc, czasami ad vocem, niepewna,
zagubiona, niezrozumiana i nie rozumiejąca. Było mi ogromnie
przykro obserwować, jak sala zagotowała się od niechęci.
Pojawiały się nawet okrzyki: „Zabrać im mikrofon!”. Były też
nerwy, argumenty o dzieciach, doświadczeniu życiowym i poglądach
osobistych. Wszystko płynęło w stronę niefortunnego końca. I
popłynęło, pomimo mojej naiwnej prośby o policzenie do
dziesięciu i ujrzenie w drugim człowieka.
Żyjemy w czasach wojny
posko-polskiej pod flagą biało-czerwoną. Spolaryzowane
społeczeństwo odsunęło się od siebie, grupy okopały się na
swoich pozycjach i strzelają, nie patrząc, czy poprzedni pocisk
trafił celu. Zatraciliśmy umiejętność dyskusji. Nie jestem
ideałem, sama dyskutuję z finezją cepa na klepisku, gdy temat jest
dla mnie osobiście ważny. Z perspektywy obserwatora widzi się
jednak inaczej, więcej, więc staram się patrzeć i słuchać.
Mój ulubiony argument w
takich dyskusjach brzmi: „Nie możesz tak myśleć”. Myśleć? W
myśli mogę chcieć ugotować teściową w brzoskwiniach, a teścia
w żurawinie. Dopóki nie wprowadzę moich kulinarnych fantazji w
czyn, bądź nie będę innych do tego typu praktyk nakłaniać, nie
robię nic złego. Kolejny: „Nie możesz tak mówić” - mówić
mogę wszystko, dopóki nie nakłaniam do złego! Jak możemy mówić
o obronie wolności, demokracji, o liberalnych wartościach, gdy
zakazujemy komuś MYŚLEĆ w sposób nieprzystający do naszego? Gdy
próbujemy kogoś UCISZYĆ? Czy lewicowo-liberalny światopogląd
wygrał wojnę kulturową po to, by uczynić obce poglądy
wstydliwymi, zakazanymi?
Czym miała być ta
debata, jeśli nie spotkaniem z „obcym”? Czy popisem oratorskim
prowadzącego i uczestników? Czy spotkaniem przytakujących sobie
znajomych, którzy chóralnie podpowiadają sobie ulatujące słowa?
Czy takie spotkania zmieniły cokolwiek, kiedykolwiek w historii? Czy
Okrągły Stół był spotkaniem ludzi o jednakowych poglądach? PiS
tak bulwersuje się faktem spożywania alkoholu podczas rozmów w
Magdalence. Mnie to nie mierzi. By w drugim ujrzeć człowieka, a nie
tarczę do strzelania, trzeba dopuścić do siebie myśl, że on,
tak, jak ja ma rodzinę, zainteresowania, problemy i miewa czkawkę
po alkoholu. Trzeba go poznać. Można i przy kieliszku. Czasami
osłabia to ciosy. Ale czy we wspominanej przeze mnie sytuacji była
konieczność strzelania do młodych z ostrej amunicji? Czy ktoś
zapytał tych młodych ludzi dlaczego mają takie poglądy? Skąd
wzięły się ich postawy, kto ukształtował ich umysły? I
nareszcie, czy każdy wyborca PiS wycina drzewa na potęgę? Czy
każdy piewca Żołnierzy Wyklętych bije żonę w zaciszu domowego
ogniska? Czy każdy, kto cieszy się z 500+, jest osłem, który dał
się przekupić?
My, prekariusze,
jesteśmy wściekli. Szukamy zrozumienia i akceptacji w różnych
grupach od prawa do lewa. Radykalizujemy się. KOD, w mojej opinii
nie obroni żadnej demokracji, bo nie jest w stanie. Widzę,
natomiast, ogromną szansę na to, żeby poprzez takie debaty i
spotkania z „innym”, budować mosty i ugasić ten pożar, który
trawi Polaków. W tym widzę zadanie dla KOD i szansę, by nie stał
się „mentalnym gettem”. Jest to okazja do zrobienia czegoś
dobrego, bez konieczności marznięcia pod Sejmem i kruszenia kopii
na niedorostkach. Widzę też szansę w przyznaniu się do winy:
„Spieprzyliśmy sprawę z tą wolnością. Wyrzuciliśmy i
wyrzucamy za burtę zbyt wielu, by tonęli samotnie. Podzieliliśmy
ludzi. Zrobimy wszystko, by to naprawić.”
Lektury obowiązkowe.
Niedawno zmarły prof.
Zygmunt Bauman w materiale dla Al Jazeery wyjaśnił, jakim strachem
żywi się prekariat, mówiąc o uchodźcach:
Eksperyment, który z
wrogów czyni ludzi. Do stosowania przed poważnymi debatami
politycznymi:
- All That We Share
Przestroga dla KOD:
Grzegorz Giedrys, Internet zamyka nas w mentalnych gettach, „Gazeta Wyborcza”
I na koniec, przesadzone,
dosadne, mało cenzuralne, ale prawdziwe wyjaśnienie, jak to się
stało, że świat nam skręcił na prawo:
Jonathan Pie: President Trump: How & Why...
Jacek Kuroń, Wiara i
wina. Do i od komunizmu, Warszawa 1990, ss. 371.
1„Zausz
firmę”, to profil na Facebooku, który śmieje się z prostych
recept neoliberałów na rzeczywistość rynku pracy.
"Bycie kimś", skądinąd słuszne pragnienie, nie jest dane - "bycie kimś" osiąga się wytrwałą, konsekwentną, wieloletnią pracą, trudem, wysiłkiem, świadomością, do czego chce się dążyć, i tego realizacją. A przecież szanse, by tak było, ktoś kiedyś zapewnił, poświęcił swój czas, ładne kilka lat, wysłał na semestr do Berlina nie po to, by to teraz cytować w blogu, Pani Anno! I kto broni wściekłemu prekariuszowi wziąć sprawy w swoje ręce i uczynić rzeczywistość nieco lepszą? Może nie tyle kto, ale co? Zmiana świata wymaga bowiem wysiłku, nawet tylko zmiana Polski wymaga wysiłku, więc wielu prekariuszy-frustratów woli przenieść się na gotowe, gdzieś do UK, Norwegii czy Niemiec..... Bo już tam mają proste chodniki, uregulowane prawo pracy czy porządne zabezpieczenia socjalne. I demokrację! M.N.
OdpowiedzUsuńAch, no zapomniałam jeszcze o ogólnej wymowie tekstu. Od czasu, gdy powstał sporo się u mnie zawodowo zmieniło. Za granicę się nie wybieramy :) Poza tym jest w nim pewna licencia poetica - wyszłam z założenia, że czytający go, wiedzą kim jestem i co robię, więc nikt się nie będzie do mnie przysrywał, że "panie te młode tylko brać by chcieli". I tu popełniłam błąd, przyznaję. Okazuje sie, że w sytuacji społecznego wkurwienia, fakty schodzą na bok. Liczą się tylko łatki przypinane wściekle na prawo i lewo. Po dwóch latach zresztą, tak z połowie siedzących wówczas na sali udało się mi czy nam w innej sytuacji pomóc. A to uratować drzewo i ogród, innym razem widok z okna, czasem kamienicę czy inny napis. A bycie prekariuszem z doktoratem nic nie zmienia. Nadal się jest prekariuszem, tylko może bardziej upokorzonym. Posiadane przez jednostkę wykształcenie nie zmienia systemu ekonomicznego, w którym "dzieci wyżu", po którym nastąpił duży niż, są po prostu gospodarce niepotrzebne. Pozdrawiam serdecznie, małżonek również! Cieszę się, że Pani Profesor w dawnej formie! Ogromnie się martwiliśmy.
Usuń