czwartek, 27 października 2011

Ankowe przysłowia i przyśpiewki

Od jakiegoś czasu każę P. prowadzić kajecik. Jak coś powiem po swojemu to powinien zanotować "wężykiem, wężykiem". Gdyby go w końcu założył, nie musiał by marudzić, że nie jestem rozmowna. Wystarczy wstawić, któryś z poniższych cytatów w odpowiedzi na typowe pytania. Zasób słów zmniejsza mi się z minuty na minutę, a to fatalnie się składa. Gdzie minęły te czasy, gdy nie kończyły mi się argumenty, a książki łykałam jak ciasteczka? Zmieniam się w gbura i nieuka.

Np.
P: Gdzie idziesz?
A: "Stary Anek farmę miał, ia ia ooo..."
P: Pozdrów świnki.

Czy też ktokolwiek inny:
X: Chcesz robić cmentarze w Bośni i Hercegowinie?
A: "Mam swoje nagrobki na głowie" ;)
X: ...

"Jak się nie ma co się lubi, to się kradnie co popadnie"
"Arbeit macht frei, jak mawiają w Czernikowie."
"Stary Anek farmę miał, ia ia ooo..." (przydatne przy wyrzucaniu gnoju i oprzętach).
"A że byłem kiedyś silny chłop, w tłumie złowił mnie sierżanta wzrok, w kaaaajdanach z bramy wywlekli mnie..."(jak trzeba znów coś przynieść, wynieść, pozamiatać)
"Ze wszystkich łakoci najbardziej lubię boczek" (serio! ukradzione z "Jeżycjady")
"Maszeruj albo giń!"
"I się wkręciło dziecku" (przy stanie głupawki)
"Z trzeciej i czwartej strony..."
"Ale se landarów nastawiali..." (ukradzione od babci, na widok paskudnych nagrobków o gabarytach ciężarówek)
"Mam swoje nagrobki na głowie"
"Już nigdy więcej nie pojadę za granicę!! (tu wstawić objawy histerii)" (za każdym razem, gdy wracam do domu z jakiejś podróży za miedzę, w szczególności do Wielkopolski)

"Nie, nie kupiłam sobie roweru pod kolor spódnicy..."
"Nie, nie kupiłam sobie laptopa pod kolor roweru"
"...ani pod kolor spódnicy..."

"Mi się podobasz, sobie nie musisz"
"Ja mam napęd słuchawkowy" (zajumane od sąsiada z Piątej strony świata)
"Czy mogę się wprosić na cmentarz?"
"Rób, nie marudź"
"Chcę do mamyyy"

piątek, 14 października 2011

No to będzie o Trialogu...

Może pominę nadmierne ekscytacje na temat Trialogu i przejdę do meritum. W kolejności odwrotnie chronologicznej będę "nadganiać" zaległości. Sprawę szerokości zdjęć rozwiązałam sposobem nieco łopatologicznym, ale lepiej tak niż wcale, prawda?

Wędrując szlakami dawnej pruskiej granicy (i krzyżackiej też, ale nie ukrywajmy, miała ona drugorzędne znaczenie, tak samo pozostałe), miałam okazję poznać przemiłych ludzi i ludzi tak niemiłych, że przebywanie z nimi powodowało dreszcze i ciarki... Oczywiście, jeśli ma się 3 dni na zrealizowanie programu i wszystko robi się w biegu, nie ma czasu na robienie zdjęć. Zostało mi ich malutko, jak na takiego małego Japończyka, jak ja. W Jenie zrobiłam 3 razy więcej zdjęć (co najmniej) niż Sanjeet, którego imię radośnie wykrzykiwała grupa pozując do zdjęć grupowych. Kochany San robił zdjęcia nawet kibelkom w bibliotece... Na szczęście piękna pogoda pozwoliła złapać chociaż trochę uroku pogranicza i schować na dysku laptopa (różowego!). Czy mówiłam już, że tęsknię za Łodzią? Ale już niedługo :)

Tadam, dnia drugiego ruszyliśmy do Aleksandrowa, z którego prawie nic nie zobaczyliśmy oprócz przejścia w Pieczeni-Rożenie i dworca. Wszystkiemu winny jedenastokilometrowy!! objazd do Aleksandrowa, którego jeszcze dzień wcześniej nie było :/ Skandal, zdezorientowane ludki, takie jak ja zupełnie nie wiedziały tego dnia jak jechać do miasta...

A to właśnie miejsce, gdzie było kiedyś przejście graniczne. Był kiedyś mostek, teraz masowo występują stare dywany. Pięknie tam jest, idealne miejsce na jakiś piknik albo inną randkę. Z rosyjskiej strony beznadziejny bruk- z pruskiej porządny do dnia dzisiejszego. Były też dwie karczmy - w końcu nazwa Pieczeń i Rożen zobowiązuje... Chyba będę tam nie raz wracać. Może wyłowię sobie jakiegoś księcia :P Albo policjanta, który tam niedaleko mieszka i był bardzo miły przy wręczaniu mandatu.

Reakcja koleżanki W. z Rosji "A rieka? Kuda?" Tam wszystko jest większe - taka mała rzeczka dla nich to kanalik.



Fototerroryści też tam byli, tęsknie fotografując pruską stronę...


A to już ciekawostka z samego Aleksandrowa. Mniejsza o okoliczności powstania tego wieńca, ale! Ale to chyba jedyny w województwie autentyczny przedwojenny wieniec nagrobny, który nam się dochował w całości. Wielokrotnie zastanawiałam się, jak takie wieńce wyglądały, nie raz w końcu znajdowaliśmy a to listek, a to kwiatek, a to samą obręcz... Wieszano takie (zapewne skromniejsze) na żeliwnych krzyżach i stukały i straszyły. To się nazywa cmentarna muzyka...


A to malownicze zdjęcie rudej wydry w parku przydworcowym. Chwilę później miałam ochotę wrzucić ją pod pociąg. Szczęściem dla niej, żaden nie jechał.


NIESZAWA

Nieszawa pięknym miejscem jest. Też tam będę wracać, coś mi się zdaje. Przemiła zakonnica wręczyła studentom obrazki błogosławionej Sancji, opiekunki studentów. Nie działają, odkąd je mam, prześladuje mnie potężny pech (patrz mandat i tysiąc pięćset innych nieszczęść).



A to już granitowe kolumienki z Warszawy i inne tego typu radosne kawałki piaskowca. Ładne, ale komu bym nie pokazała zdjęcia pyta się mnie - ale po co?







Kolejna smętna morda...


Za to w tym widoku mogłabym się zakochać. Co by ludzie powiedzieli, jakbym zamieniła się na nieszawskim bulwarze w słup soli niczym żona Lota?



RYPIN
Kochane stare dłonie i najładniejsza klamka w mieście. Chcę mieć babcię, czas sobie jakąś upolować.


O zgrozo... Kościół w Michałkach pozbył się rusztowań z wieży i chyba jednak doczeka się końca remontu. A tyle lat już stał niedokończony. Michałki zmienią nazwę na Kanarki i w końcu miejscowość przestanie się smutno kojarzyć.


Strasznie chciałam przytulić i powiedzieć, że jeszcze będzie lepiej. Cała grupa jeszcze długo była pod wrażeniem. Dlaczego tu? Dlaczego właśnie w Rypinie ten dialog nie wychodzi? Ludzie pamiętają tylko rachunki krzywd, burzą się na dobro. Co złego jest w odremontowaniu cmentarza, że musieli znów go zdewastować... I to miesiąc po poświęceniu...


Podobno w tym napisie jest kość niezgody. Rozniosła się plotka, że napis na kamieniu jest tylko po niemiecku, miejscowi wzburzeni... A wystarczy mieć trochę szersze horyzonty i lepszy wzrok. Gotyk nie zawsze oznacza napis po niemiecku! Szczególnie na tych terenach.


Tu przecież rosyjsko brzmiące nazwisko może oznaczać ewangelika, a Gerc czy Szulc może być polskim wojowniczym sklepikarzem.




A to chyba najważniejszy wynik projektu:


Jak powiedział autor: My myśleli, że Polska, to tam gdzie mieszkają Polaki, a tu i Rosjanie i Niemcy i Żydzi... I to wszystko razem było...

czwartek, 13 października 2011

Frustracje

Wiem, blog podupadł. Frustruje mnie tempo dodawania nowych zdjęć na bloggerze i ich format. Frustruje mnie czekanie (zawsze). Frustruje mnie nieogarnięte życie, moja i cudza głupota, brak miejsc parkingowych i zastawione stojaki na rowery.

Kompletnie nie frustrują mnie cmentarzyki, kamienice i podwórka. Łódź mnie też nie frustruje. Lubuskie może troszeczkę. Raduje szczotka ryżowa i wiadro wody z Preventolem (kubeczek na 15 litrów wydłubywany patykiem).

Może szanowni czytelnicy (całych 6) napiszą o czym by chcieli poczytać i co pooglądać? Ma być o Powązkach, rypińskich cudach na cmentarzu, niemieckim barbarzyństwie cmentarnym, łódzkich podwórkach i maszkaronach kamienicznych, granicy pruskiej czy może coś o Krakowie? A może o kłopotach z pamięcią w Rypinie? Jak nie napiszą to wylosuję. A co. Ene due rabe...

Ach jakby się chciało na huśtawkę...