Rajd
jest rowerowy, chociaż w praktyce wjeżdżanie na rowerach do Rosji było
zabronione, gdyż w opinii rosyjskich celników rower nie był środkiem transportu
lecz przedmiotem handlu i przemytu. Źle wyszedł na tym sierżant Kohl z piątego regimentu, który przekroczył granicę i został pozbawiony roweru,
wolności oraz pieniędzy – 23 marek.
Pojechał na wycieczkę rowerową do Otłoczyna, i jak twierdził - zagapił
się. Podobno zupełnie niechcący przekroczył granicę na rowerze i to w dodatku w
mundurze! Przez 6 dni trzymano go o chlebie i wodzie na granicy, następnie został przewieziony do Aleksandrowa, gdzie został osądzony za szmugiel roweru, skazany
na karę 150 rubli i wreszcie uwolniony.
Turystyka
rowerowa w XIX-wiecznym Toruniu rozwijała się prężnie, równie prężnie rozwijał
się i przemyt rowerów oraz innych skradzionych przedmiotów. Dlatego, drodzy
wycieczkowicze, nie zapominajcie o
właściwym zabezpieczeniu rowerów!
Były one częstym przedmiotem rabunku w przygranicznych miejscowościach.
Przemycano je na rosyjską stronę:
O pewnym mieszkańcu rosyjskiego pogranicza cała wieś
wiedziała, że jest znanym i bogatym przemytnikiem. Skromny ów człek nie
wyglądał jednak na bossa wielkiej przemytniczej szajki. Co dzień po prostu
przekraczał granicę na piechotę – bez pakunków. Po jakimś
czasie wyszło na jaw, że z Prus wracał nie na piechotę – lecz zawsze kradzionym
rowerem!
Żeby zabezpieczyć rower przed kradzieżą
warto go zarejestrować na Policji. W XIX wieku każdy kołowiec miał numer
rejestracyjny.
Nie
zapomnijcie o sprawnych hamulcach!
Wypadki rozpędzonych kierowców kołowców były prawdziwą plagą na toruńskich (i
nie tylko) ulicach. „Gazeta Toruńska” w sierpniu 1904 roku pisała:
Brodnica. Jakiś kołownik najechał
na rynku pewną kobietę, pomimo że ulica dosyć szeroka. Kobieta uchwyciła
kołownika i, ku ogólnej uciesze, wymierzyła mu kilka policzków, puszczając
go na wolność. Kołownik znikł, jak śnieg po deszczu.
Zabierzcie ze sobą nakrycie głowy! O udar słoneczny nietrudno!
Jak donosiła „Gazeta Toruńska” w numerze z 22 lipca 1908 roku: - Udarem
słonecznym rażony został książkowy R. ztąd, który w towarzystwie dwóch przyjaciół wybrał się kołowcem do
Otłoczyna. Chorego umieszczono początkowo na wybudowaniu w Stawkach, zkąd go
później przewieziono do Torunia. Najprawdopodobniej tenże książkowy źle skończył,
ponieważ sprzeniewierzył pieniądze z fabryki pierników Weesego za co wylądował
w więzieniu.
Otłoczynek i Otłoczyn, jako położone w sąsiedztwie granicy oraz nad
brzegiem Wisły były miejscem licznych wycieczek torunian spragnionych
odpoczynku – i sensacji. Ogród wraz z restauracyją położony przy
rosyjskiej granicy w Otłoczynku mógł zapewnić jedno i drugie. W pobliżu
znajdowała się również platforma
obserwacyjna, z której można było „spojrzeć na Rosję” i zobaczyć dymy
Aleksandrowa Kujawskiego. Stąd na pocztówkach uzasadnionym był napis "Ein Blick nach Russland" :)
W
związku z tym, że granicy na rowerze nie dało się przekroczyć, do Ciechocinka
organizowano wycieczki parowcem po Wiśle
z przystankiem (lub bez) w Czerniewicach.
Towarzystwo Czeladzi Katolickiej,
niestety, wyszło na takiej wycieczce jak Zabłocki na mydle, albo raczej ledwo
uszło z życiem. Rosyjscy pogranicznicy, nie zważając na zezwolenia i paszporty
otworzyli ogień do parowca „Zufriedenheit”, który właśnie kierował się do
Ciechocinka. Korespondencja w tej sprawie trwała niemal rok, niestety – winnych
nie ukarano.
Korzystałam z wszystkiego co się dało :)
Głównie wieści archiwalnych z zakresu ekscesów granicznych z archiwum toruńskiego i berlińskiego oraz "Gazety Toruńskiej". Zdjęcie zajumałam ze strony Archiwum Państwowego w Poznaniu. Pocztówkę nie wiem skąd, a opowieść o rowerowym przemytniku pochodziła od uczestników lubickiej wycieczki.
Poniżej mapa rajdu - odchudzonego. Podziękowania dla autora trasy - właściciela Kamienia na kamieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz