Histeryjka o pastorze z Jackowa


Nieszczęsne Jackowo wraca do mnie jak bumerang. Tym razem coś miłego - tak dla odmiany. Okazuje się, że trafił nam się nieco zagubiony pastor. Wszystkie opracowania z zakresu historii kościołów ewangelickich nasz Freiekirche w Jackowie pomijają. Owszem, wzmianka jest - był, powstał, zabrał nam parafian, szkoła i cmentarz w Jackowie zostały opuszczone. Szkoda, bo w rachunku parafii ewangelickich w Osówce i Makowiskach gubi nam się jeden pastor. Historyjkę każdy powtarza do znudzenia: Wilhelm Alexander Tetzner 1847-1849, potem administrowana przez pastorów z Lipna, następnie na półwiecze Leo Tochtermann  do 1902, potem znów pastor z Lipna, następnie dr Lucjan Lewandowski 1925-1939, lata wojny Eugen Hoffman w Makowiskach, Guido Missol w Osówce, po wojnie na moment znów Lewandowski.
Tymczasem...
Jakiś czas temu dostałam zdjęcia z uroczego Schweinfurtu. Oto ono:

Pogrzeb Marty Jahnke w Skrzypkowie lub Jackowie.
I drugie:

Konfirmacja w Skrzypkowie/Jackowie? 1937 rok.

Spojrzałam i zlękłam się. Historia powtarzana po wielokroć okazała się nie przystawać do migawek z tamtej rzeczywistości. Jakiś pastor, młody, nieopierzony, dziwny jakiś. Freikirche miało nie mieć pastorów (przynajmniej tak sobie to wyobrażałam), w końcu powstało jako wyraz protestu wobec oschłej i coraz bardziej sformalizowanej religii protestanckiej. Miało być gromadnie, mistycznie, prywatnie i w domach. A tu pastor! I co ja mam z tym fantem zrobić?

Okazuje się, że każda historyjka ma swój koniec i początek, a czasem drugie dno. Nieogarek zapomniał KTO pisał historię i PO CO. Freikirche nie było wcale tak wolne jak by się mogło wydawać. Posiadało swoje struktury w Łodzi, a tu po prostu powstała kolejna parafia.  Evangelisch lutherische Freikirche (Wolny kościół ewangelicko-luterański) powstał 11 maja 1924 roku w Łodzi, założony przez pastora Malschner- Maliszewskiego, łączył się z synodem w Winsconsin, mało tego, do dziś istnieje w Niemczech. Młody pastor na zdjęciach to Armin Schlender (Szendel- we wspomnieniach sąsiadów), który po wojnie stał się prezesem tegoż kościoła :)


Ten wysoki z tyłu to on, w 1951 roku z rodziną Sikorskich w Borkhausen.


Nieoceniona Pani Elfriede Eichelkraut dotarła do informacji, że Freikirche w tych okolicach pojawił się za sprawą sprytnego rolnika Alexandra Gertza, który przekonał sąsiadów i radę owego kościoła, by dołączono Skrzypkowo-Jackowo jako parafię. Stało się to około 1930 roku. Nowa parafia "Dreieinigkeitsgemeinde Skrzypkowo-Jackowo", czyli parafia Trójcy Świętej musiała początkowo zajmować się sprawami zupełnie prozaicznymi. Nowa szkoła-kaplica (drewniano-murowana) w Jackowie stanowiła majątek Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, więc faktycznie początkowo parafianie spotykali się gdziebądź, w domach prywatnych i na świeżym powietrzu, np. u Juliusza Maretzkiego w ogrodzie i u rodziny Jenke w Skrzypkowie. Zdarzały się również i konflikty. Do nowej parafii winien przynależeć stary cmentarz w Skrzypkowie (ten w Jackowie był dla heretyków zupełnie zabroniony, chociaż nadal w Jackowie mieszkali  parafianie i na tamtejszym cmentarzu były ich groby rodzinne). Podobno, zdarzały się w Skrzypkowie na cmentarzu awantury i pogrzeby w asyście policji! Szybko zbudowano jednak ładną kaplicę (1934 r.), w całości murowaną oraz nowy cmentarz.

Żeby nie było - nowy kościół był zupełnie proniemiecki i antypolski. Gdyby superintendent Juliusz Bursze (człek o złotym sercu, ale słaby polityk), był mniej propolski i nie ignorował potrzeb połowy swojego kościoła, zapewne do rozłamu by nie doszło. Obawy o polonizacji były nieuzasadnione. Przez 20 lat istnienia II RP nasze raczkujące państwo ledwie nauczyło niemieckie dzieci mówić po polsku (i nieco pisać) - starsi niemieccy gospodarze z byłej Kongresówki i tak mieli to w poważaniu - podpisywali się w języku uniwersalnym - trzema krzyżykami :)

I na zakończenie - nędznej jakości zdjęcie od Wujka Stasia. Przedstawia szkołę-kaplicę w Jackowie, która porzucona przez parafian, nadal pełniła funkcję państwowej szkoły. Tam mój wujek nauczył się mówić "Vater unser" i do dziś potrafi w towarzystwie tą modlitwę wyrecytować. W tej szkole również mój dziadziuś podpowiadał gdzie to ma pszczoła żądło i co wziął ze sobą Abraham do ziemi obiecanej. Dostawał za to linijką po łapach i jeszcze jednej, mniej politycznej, części ciała.

Gdyby Państwo nie wiedzieli to:
"Abraham wziął żonę i dzieci,
i szafę na plecy,
i poszedł do ziemi obiecanej".



.

Korzystałam z:
Zdjęć od Pana Horsta Drunga, historii rodziny Boehm z ziemi dobrzyńskiej i rodziny Sikorskich z Sierpca oraz wiedzy Wujka Stasia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz