piątek, 23 marca 2012

Jak ci w życiu nie wychodzi, to czym prędzej jedź do Łodzi - Uwaga tasiemiec!

Tak, znów :) Tym razem poruszałam się troszku za czubkiem własnego nosa, bez opieki przewspaniałej towarzyszki. Moim celem była pewna księgarnia, o której opowiem potem. Po trasie zbierałam sobie różne widoczki, zaglądałam w podwórka i śledziłam cudactwa.

Bambusowe też :)



Poniższe dzieło architektury skojarzyło się P. z Lipskiem. Przynajmniej taki wzniósł pierwszy okrzyk (chociaż zapowiadałam, że zdjęcia będą z Łodzi, nie z paskudnego Lipska)


W Łodzi podwórka bywają również czyste i schludne. Wyglądało swojsko, więc wstąpiłam na momencik. Dokonałam również odkrycia z ciągiem dalszym.


Okna, okna, okna. Profesor Tajchman byłby zadowolony, widząc takie oryginalne i zadbane.


Ale na tym samym podwórku były też takie wyrzucone, niepotrzebne. Bo ktoś sobie plasticzki zamówił. Ale! Marta chyba je uratuje, pan cieć okazał się być skory do współpracy i może do rana znajdą nowego właściciela. Podobno są ładne - tak twierdzą wykształceni w kierunku. I mają klamki oryginalne, czego nie zauważyłam i "trawione" szybki. Cokolwiek trawienie szyb ma oznaczać. Cytuję tylko eksperta. Wolałabym osobiście żadnego szkła nie trawić. Musi boleć.



Dalej też troszkę opuszczonych miejsc. Księgarnia "Akademicka" już nie istnieje. Szalenie przykry widok jak na takie miasto. A może Toruń też to czeka? Spodobały mi się nieudolne próby klejenia pęknięć, wyszły z tego tygrysie paski ;)



A oto i wrota do cudowności wszelakich:


Księgarnia Odkrywcy jest mi dobrze znana już od jakiegoś czasu :) Niestety, nie mogłam z niej zamawiać książek przez Internet, bo ciągle mylili moje adresy. Nie winię obsługi, bo jak się człek przeprowadza cztery klatki obok, to takie są skutki. Nie spodziewałam się tak oryginalnego wystroju wnętrz. Książki po przecenie w skrzyniach po amunicji chyba? Szyldy, stare kasy, kolekcja aparatów, antyki. Cudo! I książki, których nigdzie indziej nie da się kupić :)


Plwocina jest rozsadnikiem gruźlicy! Chciałoby się krzyknąć widząc młodzież w dresach co pluje na odległość i innym pod nogi. Pozostałą część tabliczek kojarzę z magazynów zbożowych, gdzie spędzałam kiedyś sporo czasu. Potem w owych magazynach była dziupla, potem sprzedawano płytki, potem trwał recykling plastiku, a teraz bankrutuje produkcja kasz. Palić nie wolno do dziś :)


A zaraz za księgarnią, tadam cerkiew? Dość specyficzna, bo jak na łódzkie cerkwie mało znana. Trafiłam tylko na jedną jej podobiznę na pocztówce. W książeczce Cerkwie w centralnej Polsce 1815-1915 też jest o niej nieco. Ponoć należy do tzw. "cerkwi domowych" i zwie się kaplicą św. Olgi i działała przy sierocińcu, który widać zaraz za nią.




Archiwalne zdjęcie można znaleźć TUTAJ. Serdecznie polecam całą galerię i stronę http://www.chram.com.pl/.

Nieopodal znajduje się Sobór św. Aleksandra Newskiego, ale jakoś mnie nie zachęcił. Skojarzył mi się z Kaliningradem. Ciekawostka, że w komitecie budowy soboru byli ludzie możni wszelkich wyznań i narodowości: Scheibler, Meyer, Poznański.


Chwilowo dosyć. Ciąg dalszy nastąpi? Może? Jeszcze powinno być tu parę innych widoczków i bambus. Owszem, bambus :)

I ciąg dalszy. Sklep z artykułami z PRLu i gadżetami dla hipsterów sprawił, że poczułam się nie miejscu.



Dziecko poszło dalej, polując na szczegóły. Mówi się w końcu, że diabeł tkwi w szczegółach. Spec od zabytków rzekłby - w detalach. Inny znów, że to detal.



Jeszcze widać ślady po nazwiskach. Hm... to mi przypomina po co ja właściwie byłam w księgarni - niejaki pan Jan Kamiński napisał książkę pt."Książka meldunkowa" i ją chciałam nadobyć. Fascynują mnie takie dokumenty. Gdy Marta wyciągnęła książkę meldunkową domu, który należał kiedyś do jej rodziny, moja wyobraźnia zaczęła wesoło brykać. Niestety, najwyraźniej nie tylko moja, bo książki już w Księgarni Odkrywcy nie było. Z samych dat wyprowadzek można powieść wykoncypować i autor chyba coś takiego stworzył.



Lubię też podwórka absurdalne, takie jak to:



I zielonookne.



Bramy w detalu, czy detale w bramie?



Mały magazyn? Czyli magazynek?



I... no właśnie, co to? :) W wieku niedorosłym mocno byłam przekonana, że Łódź to coś w rodzaju polskiego Las Vegas, a to za sprawą pocztówek (takich jak TA) od cioci z Łodzi, którymi się bawiłam. Wszystkie przedstawiały Łódź neo-nową. Po neonach zostały tylko takie blade wspomnienia...



Senna Piotrkowska (oklepana, znana, długa, przez niektórych uznawana za główną ulicę Łodzi) znużyła rikszarza, który przysnął przy ślicznych drzwiach.


Podwórko symboliczne.



Witryna absurdalna. Restauracja polska, wieczór rosyjski, wnętrze klimatyzowane.



Rodowita łodzianka zdziwiła się, że byłam wewnątrz tego kościoła. Plac Wolności słynie z niego w końcu. Słynie również z sylwestrowego koncertu Dody, koncepcji przesunięcia środka placu bardziej w bok, ratusza, który jest archiwum i herbaciarni, która romantyczne dusze i miłośniczki romansideł wprawia zapewne swoim wystrojem w jakiś stan bliski ekstazie. Jak tylko pozbierałam zęby z dywanu owego lokalu, to miałam ochotę stamtąd uciekać (gdyby nie nagła potrzeba wypicia kawy, pewnie bym uciekła). Litościwie zdjęć nie przedstawię, bo te słodkie falbanki, obrusiki, kwiatki, bibelociki mogłyby jakiegoś czytelnika udusić, a cukier nie krzepi tylko powoduje próchnicę.

Wracając do kościoła. Podobno niszczeje od 1945 r., w chwili obecnej trwa jakiś potężny remont. Kiedyś był ewangelicki i wyglądał jak bliźniak ratusza, ale może lepiej, że go przebudowano.



Archiwum zaś obrosło torebkami. Nie wiedziałam jak to ująć, żeby pokazać ogrom torebek, chyba mi nie wyszło. W słońcu wyglądały imponująco.



Zaraz za nim - nowe - oszklone i nowoczesne. Piękny kontrast. Lubię!



Konia z rzędem temu, kto mi powie co to jest i pod jakim adresem. W tym podwórku jest najwyraźniej jadłodajnia, z której (oprócz zapachów) dobiegały głosy kłótni w obcym języku. Brzmiało jakby jakaś kucharka zdenerwowała się na swojego dostawcę, albo żona na męża. Pięknie... Szkoda, że takich głosów już prawie nigdzie nie można usłyszeć. Jak to powiedział Mleczko - Polska jest jak obwarzanek. Polacy to ta dziura w środku, najciekawsze jest to co dookoła.



A bambus teraz zawędruje na początek i to będzie koniec.

To kto chce teraz na wycieczkę do Łodzi? :)

Sroka

Zaczęła wić to coś 2 tygodnie temu. Chyba trochę jej się koncepcja rozmyła... Ale rzeźbi dalej, a co. Ciekawe co z tego wyniknie. Drzewo się przechyli od ciężaru?


piątek, 16 marca 2012

Absurdy dnia codziennego :)



Nie po raz pierwszy widzę tego chomiczka w niezwykle poważnych miejscach i sytuacjach :> Na konferencjach zdarzało się, że wyskakiwał komuś zza prezentacji, na niezwykle poważnych zajęciach również, ale żeby tak w archiwum? Profanacja.



Utkło się temu samochodu.

niedziela, 4 marca 2012

Nalewajka

W 2007 czy 2008 roku mamcia dostała pierwszy raz w życiu paczkę ze słodyczami z zakładu pracy. Była to rzecz wyjątkowa, szczególnie dla jeszcze młodego i pięknego jeszcze O-garka, bowiem Ogarek wraz z bratem nigdy jeszcze nie jedli takich "państwowych" słodyczy. Przez wszystkie lata edukacji szkolnej w rodzinnej wsi rodzeństwo było wyjątkiem wśród małych Elaniątek, które owe paki ze słodkościami szeroko omawiały na przerwach. Paczka mamci była zatem zjawiskiem nad wyraz wyjątkowym. Spełnieniem marzeń i kropką nad i, rzekłabym. Wśród najdziwniejszych słodkości znalazły się również i kłopotliwe prezenty, mianowicie dwa dorodne i mocno dojrzałe ananasy. Nad ich konsumpcją głowiła się cała rodzina, na szczęście dzieci Neostrady użyły Internetu i skorzystały z poradnika takiego, jak ten (tyle, że był animowany i po japońsku, niestety filmik już zniknął z Sieci):



No dobrze, ale co dalej? Obrać się da, ale kto to wszystko zje? Nikt w rodzinie za tym specjałem nie przepada... Niewiele myśląc mamcia ruszyła po spirytus schowany na dnie szafy u babci w pokoju (babcia przezornie nadobyła sporą butelkę i schowała głęboko, bo miała dość zjawiska parującej wódki, którą zostawiała sobie w kuchni do pączków - coby nie piły tłuszczu). W końcu wszystko, co słodkie w alkoholu smakuje jeszcze lepiej. Tak narodziła się idea nalewki z ananasa, którą do dziś wspominają niektórzy ;)

Przepis:
1) przejrzały wręcz ananas, pokrojony w kosteczkę
2) cukru tyle samo co ananasa
3) tyle samo spirytusu dobrej jakości

Zalać, odczekać - niedużo, miesiąc wystarczy. Zlać to, co ładne i przezroczyste - ananasik w spirytusie wytwarza osad. Pić zimne, można mieszać. Pozostałości z dna można wrzucać po łyżeczce do herbatki zimowa porą. Wygląda pięknie.

Smacznego ;)