wtorek, 15 maja 2012

Rajd graniczny po mojemu :)

Sąsiedzi relacjonują fotograficznie, a ja nie - nie zabrałam aparatu, żeby sobie móc spokojnie pospacerować, popatrzeć, pogadać. W zeszłym roku na szarym końcu szli ci, co mieli aparaty i chęć uwiecznienia a to gniazda, a to rowu, a to znów drzewka, skazywała ich na przymusowe chwile samotności (ratunku, gdzie ja jestem, już nikogo z wycieczki nie widzę). Zdjęcia z takiej wędrówki wyszły zresztą takie sobie.

Powinnam chyba w ramach swojej relacji dodać jeszcze trochę ciekawostek.

Akt ostatecznego rozgraniczenia między Królestwem Polskiem a Prussami, począwszy od pogranicza Pruss wschodnich aż do Szlaska pod Golą ukazał się dopiero w 1823 roku. Wyznaczanie tej granicy w terenie, jak mówi Pani Profesor trwało długo i miało wielu "uczestników" (o czym przekonam się już wkrótce, jak przestanę czytać o cłach na wódkę, tabakę i zatrzymywaniu broni na granicy). Komisarzami ze strony rosyjskiej byli: Frederyk August d`Auvray (generał odznaczeń i zasług wszelakich), Ignacy Prądzyński (którego nie lubię pozamerytorycznie - ulica Prądzyńskiego w Toruniu źle mi się kojarzy), z pruskiej zaś "Pan Karol Ludwik Erhard de Knobloch"(prezes skarbu najwyższego, tajny radca, bez odznaczeń). Po czterdziestu sesjach, komisarze doszli do konsensusu. W przypadku odcinka "rajdowego" brzmiał on:

"Przy uyściu strumienia Bywki granica odstępuie od rzeki Drwency (Drewenz) i idzie ponad tymże strumieniem, oddzielaiąc Lubicz do Polski, a Gumowo do Pruss, aż do traktu Toruńskiego, gdzie oddzielaiąc do Polski dwie osady zwane Bywka, przechodzi w prostey linii przez las Ciechociński, a potem idąc po nad granicami od strony Polski, lasu wyż wzmiankowanego i wsi Wrotynie, Obory i Osiek, a zaś od strony Prus wsi Kompania, Nowawieś (Neudorf) Smolniki, Grabowiec i Silno, dochodzi aż do Wisły.
Przeciąwszy Wisłę na prost, liniia graniczna dochodzi do punktu, gdzie granica między wsią Polską Wołyszewo a Pruską Otłoczyn, schodzi się z tąż rzeką przy uy- ściu Tonżyny."

Ciekawi mnie czy parafianie z Silna odwiedzali kościół w Otłoczynie. Byłoby logiczne, jest dokładnie naprzeciwko ;)

Jest jedna mapa - moja ulubiona, której nasz organizator nie pokazał. Wskazuje ona, że świat miewa jednak swój koniec. Ciekawe, czy złośliwi dorysowywali na niej potwory bez głów i skaczące na jednej nodze, jak w czasach przed Kolumbem.
Oto jej fragment:

Ja bym się nie mogła powstrzymać :> Jestem dzieckiem wychowanym na pokreślonych podręcznikach, przechodzących z rąk do rąk. Do momentu wejścia reform wszelakich (i nowych podręczników), nie miałam pojęcia jak wygląda "prawdziwe" oblicze Łokietka, Katarzyny Wielkiej czy choćby Napoleona. Większość portretów w podręcznikach miała dorysowane sumiaste wąsiska, wyłupiaste oczy, fajki, papierosy, brody, blizny na policzkach :> Nie wiedzieć czemu, Szymon Konarski komuś się z Zorrem skojarzył, Chiopin miał ciemne okulary, Worcell został piratem z parasolką (sic!), a Wybicki miał - wybite oko.

Ale wracając do głównego wątku.
Gdyby kogoś interesowały losy rodziny wojskowego a zarazem lekarza z rosyjskiej strony Lubicza, a później - właściciela "dworu" i kościoła w Młyńcu to zapraszam do przeczytania wywiadu z Andrzejem Nieczajewem zamieszczonego TUTAJ

Z tym, że w Młyńcu dworu chyba raczej nie było, prędzej folwark, parcelowany w połowie XIX wieku, więc raczej o to chodziło.

Mój ulubiony jego fragment brzmi:
"Stosunki niemiecko-rosyjskie do pierwszej wojny światowej były bardzo dobre. Niemieccy oficerowie przechodzili na stronę rosyjską i z tamtej poczty wysyłali do Niemiec kartki "serdeczne pozdrowienia z rosyjskich stepów"."

A propos kartek pocztowych. Znalazłam w sieci aukcję (chyba zakończoną, bez przesady, kupować nie będę ;)) z kartką z ucapionym "przemytnikiem". Podejrzewam, że on tak był "ucapiony", jak niektóre panienki, co mawiają z fałszywym rumieńcem "to zdjęcie było niepozowane, serio".

Faktycznie, pocztówka ma stempelek z Lubicza Polskiego.

Co to ja miałam jeszcze? Aha.

Cytaty o dobrzyniakach:

" (...) wyznać muszę, że pod względem moralności lud tutejszy daleko niżej stoi od prostaczka pańszczyźnianego w innych strojach kraju. Pijatyki i kradzieże nawet większe, bardzo częste, a pożycia bezślubne jak oni nazywają na wiarę upowszechnione jak w zdemoralizowanych miastach, co się rzadko u ludu polskiego spotyka."

i filogermańsko a co:

"Lud tutejszy od wieków będąc w ciągłem starciu z Niemcami, duzo ich obyczajów przejął (...). Język ich jest znacznie popsuty wyrazami obcemi, ubiór tak mężczyzn jak i kobiet czysto niemiecki"

Z pozdrowieniami, dla tych co nie wiedzą, co to znaczy trzymać coś sztram i jeść haferfloki, a potem pójść na ubung i być niezłym leserem, a z Prus pochodzą. Zaznaczam, że z pierwszym też się zgadzam. Prapradziadunio siedział za szaber ciut po pierwszej wojnie, dzięki czemu pradziadunio mógł się ożenić.

Korzystałam z:
Anonimowy donosiciel ;), O gospodarstwie w Lipnowskiem, Roczniki Gospodarstwa Krajowego t.19, 1851, s. 220-235.
Gazeta Warszawska, 1823, nr 138.
A mapa skąd jest każdy widzi.

8 komentarzy:

  1. Skoro uderzono w stół to sąsiednie nożyce się odezwały tak. "Pyszne dykteryjki!"

    A za przypomnienie pewnego słowa to już specjalne dzięki!

    Kiedyś gdzieś na szczytach gór w schronisku jakimś pewien Nobliwy Pan coś na kuchence gazowej gotował. A na pytanie "A co to tam pan panie Stefanie sobie gotujesz?" onże skromnie odpowiedział: HAFERFLOKI.

    Pamiętam, że wtedy pojaśniało w izbie... .
    - I krajana rozpoznałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. U Ciebie, jak zwykle najciekawiej.

    PS. U mnie też możesz logować się z blogspota ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaki znów: Karol Ludwiki Erhardowi de Knobloch??? *ręce załamuje....
    Od kiedy porządny pruski urzędnik może się nazywać: de Knobloch!!! Carl Ludwig Erhard von K.

    Swoją drogą, dobrze znał te tereny, bowiem był w latach 1794-98 prezydentem kamery w Płocku...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cytat brzmi "Panu Karolowi Ludwikowi Erhardowi de Knobloch" - co ja się będę ze źródłem kłócić, aż tyle to nie wiem (jeszcze)

    Literówkę poprawiam, resztę wsadzam w cudzysłów.

    I człek od razu wie, że jego żywot nie ma sensu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ ma! ;)

    Jestem opcja filogermańska,dla mnie zwierz owadopodobny zwany przez niektórych "prusakiem" zawsze pozostanie "francuzem", więc "de" jest do "d..." ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. A my w Rosji mówimy bezpośrednio: karaluch/karaczan :P
    Dopóki nie zamieszkałam po pruskiej stronie granicy nawet nie wiedziałam co to.... Teraz znam fazy rozwoju, występowanie, sposoby tępienia, rodzaje roznoszonych chorób...

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż to za niecny przytyk?! Ja jestem dziecko internacjonalne (lub kundel, jak kto woli), z tatusia pruskiego (choć nie Wawrzyńca) i mamy o korzeniach kongresowych (okolice Płocka oraz Piotrkowa). Mimo żem lokalny patriota, miejscowego języka nie przejąłem. Nie mówię "jo" i w Wigilię, sypiąc się obficie watą, przychodził do mnie nie gwiazdor, tylko śnięty Mikołaj.

    OdpowiedzUsuń
  8. No jo, fakt.

    Ja w świecie nie bywała ni czytata ni pisata, pierwszy mój kontakt z wielkim pruskim miastem okazał się być kontaktem z karaluszym rodem, po prostu.

    OdpowiedzUsuń